Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

się będzie odwiedzeniu światowéj pani, znajdując ją tak uległą i łagodną, uścisnął ją z zapałem i całe trzy dni następne nie wyjeżdżał wcale z domu. Wesoły był, śpiewał wiele przy fortepianie, bawił się małą córeczką i nawet liczba pocałunków, którą obdarzał żonę, wzniosła się znowu w dniach tych z trzech, do kilkunastu. Był-to jeden błysk dawnych jego dla niéj zapałów, niby chwilowe buchnięcie żywego światła w dogorywającéj lampie. Błyski te miały jeszcze powtórzyć się nieraz, ale nie mogły utrwalić się w stały, jednostajny i spokojny płomien, bo do takiego w duszy Alexandra nie było stosownego materyału.
I Wincunia odczuła ten odbłysk, tak silnych niedawno, a tak prędko osłabłych, uczuć, jakie ją wiązały z mężem; ożywiła się i poweselała, nie uniosła się już wprawdzie nad ziemię, ale straciła na chwilę z oczu widniejący w dali brzeg ciemnéj przepaści. Daremnie jednak w tych trzech dniach, jakby nowego połączenia z ukochanym, wyzywała go znowu do serdecznéj a poważnéj pogadanki, w któréj serce jéj i myśl rozbudzona wywnętrzyć się pragnęły. Alexander nigdy nie był do niéj usposobiony: śmiech, śpiew i pieszczota były jedynemi żywiołami, któremi mógł ją karmić w najlepszych nawet chwilach.
Gdy przyszedł dzień, przeznaczony na wizytę, Wincunia sprzecznych doświadczała uczuć. Instynktowa antypatya odpychała ją od kobiety, do któréj jechać miała, ale zarazem przychodziło jéj na myśl, że piér-