szpanów, o tyle antypatyczni jéj byli zimni i racyonalni Anglicy.
Grała na fortepianie umiejętnie i oryginalnie; oryginalnie zaś przedewszystkiém, bo gra jéj była dziwnie ruchoma, kapryśna. Każdy utwór muzyczny zmieniał pod jéj palcami piérwotny swój charakter, a nabierał jéj właściwego: smutna tęsknota Szopena stawała się burzliwą i rozpłakaną namiętnością; słodkie barkarole Mendelssohna wrzały spienionemi falami jęczących, palących, rozhukanych tonów. Te same cechy miał śpiew pani Karliczowéj, te same téż miał jéj rysunek, bo rysowała z wprawą i znajomością sztuki, ale z pod ołówka jéj wychodziły dziwne jakieś postacie i twarze, to piękne jak anioły i najwznioślejsze ideały, to poczwarne, straszne, wykrzywione, a zawsze fantastyczne, rozigrane, w kapryśnych narysowane liniach.
W całéj więc wiedzy jéj, jak i w nabożeństwie, czuć było rozhukaną, bez hamulca wyobraźnią, gorącą fantazyą, która pragnęła i szukała ideału, ale, znalazłszy, wnet go ściągała na ziemię, uzmysłowiała, owiewała ziemskiemi płomieniami, i z bóztwa tworzyła bożyszcze, z idei namiętność.
To były strony pani Karliczowéj widzialne, otwarte, z któremi nie kryła się bynajmniéj, które, przeciwnie, okazywała otwarcie, bez obłudy, ze szczerym i nieposkromionym popędem objawienia tego, co czuła i jak myślała.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.