Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

że nikt nie podzielił z nią dzisiejszéj jéj radości. Alexandra cały dzień nie było w domu. O zmroku usiadła nad kołyską uśpionego dziecka i pogrążyła się w dumaniach. I Bóg wié jak, myśl jéj zabłądziła do Topolińskiego dworku, w którym niegdyś często z ciotką bywała, i przedstawiła jéj postać Bolesława. Czemu on nie słyszał piérwszego słowa mego dziecka? pomyślała, on podzielił-by moję radość! A Oleś, Oleś nie wiem nawet, kiedy wróci do domu, a gdy wróci, pewna jestem, że wcale nie zajmie go i nie ucieszy ten piérwszy objaw budzącéj się myśli naszego dziecka!... Gdy wniesiono do pokoju lampę, światło jéj przejrzało się w łzie, drżącéj na rzęsach Wincuni. Łza ta cicho spadła na główkę śpiącego dziecka, a młoda matka samotnie myślała daléj.
Myślała o tém, że ponieważ dziecię jéj przemówiło, wkrótce coraz więcéj i więcéj mówić będzie, zacznie rozmawiać z matką i pytać. Na pytania budzącego się umysłu trzeba będzie odpowiadać, a zatém rozwijać, prowadzić go stopniowo po drodze myśli do światła i wiedzy. Ale, ażeby uczyć i kształcić, trzeba saméj wiele umiéć. I Wincunia piérwszy raz zaczęła rachować się z tém, co umié; domyślała się, jakie będą pytania, które jéj zada córka, i myślała, w jaki téż sposób odpowié na nie. Z tych rozmyślań stworzyło się w niéj silne postanowienie kształcenia własnego umysłu, nabywania takiego zasobu