światła, aby mogła być w przyszłości jedyną mistrzynią i przewodniczką córki.
O! bo ja jéj nigdy nie powierzę nikomu obcemu a ojciec... ojciec jéj mi nie pomoże... I znowu myśl jéj zabłądziła do Topolina: on-by mi pomógł, a raczéj jabym tylko mu pomagała — rzekła do siebie, oczyma ducha wpatrując się w rozumną twarz Bolesława. Od tego dnia zaczęła pilnie wczytywać się w książki, przysłane jéj przez Bolesława, i te, które otrzymała od niego dawniéj, a nawet gdy nie czytała, w każdéj chwili towarzyszyła jéj myśl oświecania się, nabywania coraz szerszéj wiedzy. Uważniéj zaczęła patrzéć na ludzi i naturę; każda twarz spotkanego człowieka, każda roślina, ptak, gwiazda, miały jéj coś do powiedzenia. Z jednych czerpała naukę, z innych poezye, a wszystko starownie składała w sercu i zapisywała w umyśle, tworząc niby skarbnicę, z któréj w przyszłości dziecię jéj czerpać miało.
Wszystkie te wzrastające w niéj zamiłowania i cechy, jakiemi one piętnowały stopniowo jéj osobę, coraz bardziéj oddalały od niéj Alexandra. Gdy przechodziła obok niego z kluczami w ręku, żartował z niéj wesoło, gdy był w dobrym humorze; ale daleko częściéj uśmiechał się z utajoną ironią, uciekał od niéj, gdy ujrzał ją z książką.
— Dziwnie prędko postarzałaś się, moja Wincuniu — rzekł raz do niéj. Młoda kobieta żartobliwie spojrzała w lustro i odpowiedziała z uśmiechem:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.