— Nie zdaje mi się, aby tak było: jeszcze nie mam ani jednéj zmarszczki na twarzy i ani jednego siwego włosa!
— Nie o tém mówię — odrzekł Alexander — jesteś owszem ładniejszą, niż kiedy, ale masz gusta i zwyczaje staréj kobiety.
— Co przez to rozumiész? — spytała żona.
— Nie lubisz towarzystwa, nie bawią cię wcale piękne rzeczy, które sprowadzam do domu, i ubranie, jakie dla ciebie kupuję, i dziwnie jesteś poważna. Gdybym jeszcze i ja miał podobne usposobienie, żylibyśmy jak pustelnicy i poziewalibyśmy całe życie, patrząc na siebie.
Wincunia zbliżyła się do męża, z łagodną pieszczotą położyła dłoń na jego czole.
— Nie miéj mi tego za złe, mój drogi Olesiu — rzekła — cóżem ja winna, że mnie najlepiéj w domu, z tobą, z dzieckiem naszém, z książką i z kluczami? Ja innego życia nie pojmuję.
Alexander z tłumionym gniewem wzruszył ramionami.
— Alboż ja ci bronię żyć, jak ci się podoba? — odpowiadał — zdaje mi się, że nie możesz uważać mię za despotycznego męża. To tylko, że gdym się z tobą żenił, nigdy nie przypuszczałem, abyś miała podobne usposobienia. — Starał się powiedziéć to niedbale i grzecznie, ale w głosie jego przebiła się gorycz i wyrzut.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.