Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

poliński a w nim Bolesława i na obrazie tym zatrzymała wzrok długi, łzawy.
Obraz ten zresztą nasuwał się coraz częściéj jéj wyobraźni: gdy była w zwyczajném usposobieniu, nie widywała go, ale w chwilach radości lub smutku zjawiał się zawsze przed nią, jakby czarnoksięzką różdżką wywołany. Przed obrazem tym skarżyła się w cierpieniu cichą skargą rozpłakanéj myśli, jemu pokazywała chwilowe swoje pociechy, jego pytała w wątpliwościach. Twarz Bolesława ukazywała się jéj, to pogodna i wesoła, to rzewnie zadumana, to blada i napiętnowana boleścią wielką, jak ją w chwili rozstania widziała. Czasem żal ją ogarniał, czasem wstyd niewytłómaczony, czasem tęsknota, a sumienie odzywało się cicho: ostrzegałem cię! Dobroć, także wyzwolona z płomienistego wieńca zgasłéj namiętności, stawała przed nią rozpłakana i bez oliwnego wieńca na głowie, bo utraciła spokój, i wspomnienia otaczały głowę jéj mglistym chórem, piękne śpiewając pieśni o dzieciństwie jéj i najpiérwszych latach młodości. Wtedy młoda kobieta, łzami serdecznemi zalana, padała na klęczki przed świętym obrazem i modliła się długo, boleśnie. Raz śród modlitwy zawołała: Boże mój! zgrzeszyłam! — Ale gorzéj bywało, gdy przed oczyma samotnéj kobiety stawały obok siebie dwie postacie: dawnego przyjaciela jéj lat dziecięcych i dziewiczych i tego, czyją była małżonką. Wtedy Wincunia odwracała oczy, starała się myśléć o czém inném, pa-