się za tobą, bo co brzydko to brzydko, mając taką piękną i młodziutką żonę, romansować z tą panią Karliczową, co to... Boże odpuść... — Długo w ten sposób mówiła sąsiadka, a Wincunia zdawała się nie miéć siły odpowiedziéć jéj choćby jedném słowem. Boleść, zdziwienie, upokorzenie i gniew zalewały twarz jéj, to bladością, to rumieńcem, a tymczasem sąsiadka prawiła ciągle i z długiego jéj monologu Wincunia dowiedziała się o wszystkich plotkach, jakie krążyły po sąsiedztwie o niéj i o jéj mężu. Było ich wiele, ale dwie z nich stanowiły tło do reszty innych i z mnóztwem waryacyi powtarzały się wciąż na jeden temat: że Alexander Snopiński jest próżniakiem i utracyuszem, który marnuje fundusz i wkrótce całkiem go zmarnuje.
Gdy sąsiadeczce zabrakło już nareszcie sił do mówienia i gdy zakończyła swój monolog ciężkiém westchnieniem na teraźniejsze zepsucie świata, Wincunia podjęła schyloną dotąd głowę i odpowiedziała bardzo spokojnie, a nawet z uśmiechem:
— Moja kochana pani Ignacowo! niezmiernie mię dziwi, zkąd ludziom te wszystkie rzeczy, o których mi opowiadałaś, przychodzą do głowy. Mało nas zresztą obchodzi, co o nas ludzie mówią, bo zawsze jednostajnie kochamy się i jesteśmy z sobą zupełnie szczęśliwi.
Sąsiadka spojrzała na Wincunię wielkiemi oczyma
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.