Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

kały się, jakby wiedzione ku sobie niewidzialnym magnetycznym prądem...
Od czasu rozstania, Wincunia i Bolesław spotykali się po raz piérwszy w towarzystwie: w zebraniu zaś były osoby zdjęte wielką ciekawością: jak téż Topolski powita swą dawną narzeczoną, a ona jego? Ku wielkiemu zdziwieniu tych, którzy spodziewali się ujrzéć małą scenkę lub skandalik, Bolesław, wchodząc i witając znajomych, spokojnie a serdecznie podał rękę Wincuni, zamienili ze sobą kilka słów zwyczajnych, poczém on odszedł do grona mężczyzn. Parę osób, patrzących na to, szepnęło między sobą: on snać już przestał ją kochać, a ona jego nigdy nie kochała. Uniknęła wszystkich oczu nagła bladość, która zalała twarz Bolesława w chwili, gdy dotknął ręki Wincuni; nie zrozumiano téż uśmiechu, z jakim ona odpowiedziała mu na jakieś powszednie zapytanie... a jednak w uśmiechu tym było całe serce cierpiące, żałujące, stęsknione...
Po obfitém i smaczném, choć nie wytworném śniadaniu, proboszcz prezentował obecnym nowo przybyłego do X. lekarza, który, serdecznie powitany, serdecznie téż witał przyszłą swą klientelę. Następnie wszyscy poważniejsi ludzie zebrali się do pokoju, w którym znajdowała się hrabina, i Bolesław Topolski został wezwany przez proboszcza, aby zdał sprawę sąsiadom z urządzenia Szpitalu, którego dokonaniem głównie się zajmował. Bolesław, otoczony gro-