cka i, znalazłszy je uśpioném, stanęła nad niém blada, zamyślona.
Deszcz drobny dźwięczał na szybach; cicho było, samotnie, tęskno około młodéj kobiety.
Dziś on objawił się jéj, otoczony poważaniem ogólném, prostém swém a rozumném słowem wiodący ludzi na drogę czynu.
W porze, w któréj myśl jéj najszybszemi krokami dążyła do rozwoju, stanął przed nią w postaci takiéj, jaka najżywiéj zachwyca każdą myślącą kobietę, w postaci prawdziwego obywatela.
Stała nad kołyską dziecięcia swego ze skrzyżowanemi na piersi rękoma, oczy łez pełne utkwiła w przestrzeń, a usta jéj drżały wezbraniem żalu.
Dziecię obudziło się i wyciągnęło ręce do matki, ona pochwyciła je w objęcia i, przyciskając silnie do piersi, zawołała głosem pełnym łkań tłumionych:
— O, dziecko moje! czemuż on nie jest twym ojcem!...