murawie i ustami, drżącemi jeszcze od przedchwilowego wrażenia, pocałowała złociste włosy córki.
— Zkąd masz te kwiatki? — spytała ją z pieszczotą.
— Jakiś pan dał mi je w gaju — odpowiedziało dziecię.
Na twarz Wincuni silny wytrysnął rumieniec.
— Kto jéj dał te kwiaty? — spytała piastunkę.
— Pan Topolski — była odpowiedź — spotykamy go często w gaju i za każdym razem bawi się z Andzią i zrywa dla niéj kwiaty.
— Mamo! — zaszczebiotało dziecko — ten pan tak mnie zawsze całuje i patrzy na mnie, patrzy i mówi, że jestem bardzo do mamy podobna. — Wincunia żywo powstała i odeszła.
Poszła do swego pokoju, otworzyła szufladkę biurka i wyjęła złoty pierścionek, ozdobiony niewielkim brylantem: był to dar Bolesława, ofiarowany jéj w dniu jéj z nim zaręczyn, który zdjęła z palca, zostając żoną innego. Piérwszy to raz od owego czasu spojrzała na tę pamiątkę wczesnych lat młodości swojéj. I dziwna rzecz! wydało się jéj, że od dnia, w którym zdejmowała z ręki pierścionak Bolesława, upłynęło lat wiele, wiele! że wtedy była jakąś inną i wszystko w koło niéj było inaczéj; na sercu zawisł ciężar niezmierny, łzy wzrok zamgliły, powoli w zamyśleniu włożyła na palec pierścionek. Może w téj chwili du-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.