dom urzędnika, z którym miał do pomówienia, a wszedłszy znalazł go ubranego, jak do podróży.
— Widzę, że pan wyjeżdżasz i nie przeszkadzam — rzekł zabierając się do wyjścia, po krótkiéj rozmowie o interesie.
— A muszę jechać, choć dyabelnie mi się nie chce, w taki mróz puszczać się w drogę; ale cóż począć z tymi młokosami, którzy hulają i hultają całe życie, długi robią i podatków nawet nie płacą! Trzeba tylko jeździć i majątki im opisywać.
— Kogóż dziś miły ten los ma spotkać? — spytał Bolesław.
— A tego błazna Snopińskiego. Piąty to rok dopiéro, jak wziął w zarząd swój Niemenkę, a tak się już zadłużył, że zmuszony jestem opisywać ją dla wystawienia potém na publiczną sprzedaż.
— Więc do Niemenki pan jedziesz — zawołał Bolesław z żalem w głosie. — Ależ im teraz dziecko śmiertelnie zasłabło... zmiłuj się pan, odłóż swą dotkliwą czynność do innéj pory!
— Nie mogę! uczynił-bym to chętnie na prośbę pana, ale słowo daję, że nie mogę! — upewniał urzędnik — sam żałuję téj biednéj pani Snopińskiéj, ale cóż robić? obowiązek przedewszystkiém. Snopiński nie opłacił dwóch rat należności rządowéj, a oprócz tego arendarz Szloma podał urzędową prośbę o exekwowanie należnéj mu sumy.
Bolesław zamyślił się.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.