Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyć... — Mówiąc to, żyd brał za czapkę i zmierzał ku drzwiom, a Bolesław gotował się téż do wyjścia, gdy do izby wszedł z dworska przybrany chłopak. Bolesław poznał w nim służącego z Niemenki.
— Co ty tu robisz, Michasiu? — spytał go, gdy chłopak uprzejmie się z nim witał.
— Pani przysłała mię po lekarstwa dla chorego dziecka. Jeszcze z samego rana pan po nie pojechał i dotąd nie wraca, a dziecku coraz gorzéj...
Smutno ironiczny uśmiech przebiegł przy tych słowach poczciwą i roztropną twarz Michasia. Takiż sam uśmiech pojawił się na twarzy Szlomy, który z czapką w ręku stał już przy drzwiach.
— Pan zajmujesz się jego interesami — rzekł do Bolesława — a on bawi się na sali... Widziałem jak dwie godziny już temu przyniesiono z apteki gotowe lekarstwo; miał zaraz jechać, konie stoją założone, ale tam pan Franuś Siankowski gra z nim w bilard... Aj! dla nas im więcéj panów na sali, tém większa korzyść, ale sumienie przedewszystkiém i pod cherymem przysięgam, iż wolał-bym, żeby on tam nie siedział... bo to brzydko z jego strony... bardzo brzydko... — Gdy żyd tak mówił, Bolesław był bardzo blady, oczy jego ciskały iskrami gniewu i żalu. Milczącym gestem ukazał służącemu drzwi od sali i śpiesznym krokiem, milcząc, wybiegł z oberży.
Od tego dnia powstała między Topolinem a Niemenką komunikacya ciągła a tajemna, tak tajemna,