bólu, Wincunia stała nad łóżeczkiem, bez ruchu, martwa. Oczy jéj, pełne rozpaczy, graniczącéj z nieprzytomném przerażeniem, wpiły się w martwą twarzyczkę umarłéj, usta zsiniały i zwarły się, na policzki wystąpiły krwawe rumieńce gorączki, a czoło blade było śmiertelnie. Ubrana była w długą białą bluzę; ramiona jéj, wysuwając się z szerokich rękawów, podniosły się ku skroniom, i drżącemi palcami bezwiednie targały światłe warkocze.
Naprzeciw téj grupy, złożonéj z nieżywego dziecka i zesztywniałéj w bólu matki, oświetlonéj chwiejnym płomykiem gromnicy, pod drugą ścianą stały w cieniu trzy kobiety służebne, przytulone do siebie i od czasu do czasu wydające stłumiony jęk, lub łkanie. W przyległym pokoju, zupełnie ciemnym, ślizgały się po posadzce posępne blaski księżyca, wnikające przez okno.
Nagle śród ciszy dały się słyszéć męzkie stąpania i na progu pokoju śmierci stanął Bolesław. Piérwszy raz od lat kilku, od dnia, w którym się rozstał z Wincunią, wchodził on do tego domu, w którym niegdyś widział ją tak promienną, szczęśliwą.
Jedna ze służących zbliżyła się ku niemu.
— Panie — szepnęła bardzo cicho — radź pan tu cokolwiek i ratuj panią. Już od dwóch godzin stoi ona taka martwa i nieporuszona, nic nie słyszy, nic nie widzi i nie daje się odprowadzić od umarłego dziecka.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.