Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Bolesław zwolna postąpił i stanął naprzeciw Wincuni; wzrok jéj szklany, nieprzytomny, upadł na twarz jego. Przez parę sekund wpatrywała się w niego upornie, jakby pragnęła rozpoznać rysy, na które patrzyła, a zmącony umysł zasłaniał je i rozpoznać nie dawał: nagle cofnęła się o krok jeden i zawołała dziwnym głosem:
— Bolesław!
Oczy jéj oprzytomniały, zsiniałe usta rozwarły się i drżały.
— Boże! — szepnęła cicho, a ręce jéj składały się jak do modlitwy; — w téj strasznéj chwili, nad zwłokami mego dziecka, on znowu tu... przy mnie...?
Wyciągnęła ku niemu drżące ręce i, ze straszném łkaniem, upadła na jego piersi. Całe jéj ciało uginało się w okropnym płaczu, ramiona oplotły się wkoło szyi Bolesława. Bolesław ujął ją w objęcia, uniósł jak dziecko i złożył na stojącéj w cieniu kanapie. Potém ukląkł przy niéj w milczeniu, obie jéj ręce utulił w swoich dłoniach i zaczął mówić do niéj cicho, bardzo cicho.
Sługi usunęły się do przyległego pokoju, Bolesław i Wincunia zostali we dwoje, świadkiem był im tylko blady trupek dziecinki, leżący pod cieniem krzyża, z gromnicą nad czołem. Blada twarz Wincuni smutno jaśniała śród cieniu na ciemném tle poduszki; roztargane warkocze złociste wiły się wkoło głowy i ramion. Milczała; z oczu jéj, wpatrzonych w oczy da-