— Nauka zawiodła mię na ten raz — rzekł cicho — dziś zrana, odjeżdżając ztąd, miałem nadzieję, że dziecię żyć będzie, inaczéj nie opuścił-bym biednéj matki, tém bardziéj...
Zatrzymał się przez chwilę, pełném litości spojrzeniem orzucił nieruchomą jak posąg kobietę i ze smutną ironią dokończył:
— Témbardziéj, że ojciec zmarłego dziecka jest nieobecny...
Jakby w odpowiedź na te wyrazy, Wincunia załkała głośniéj i szepnęła, nie podnosząc powiek:
— Biedna dziecina moja! umarła sierotą, bez ojca!
Twarz jéj przybrała wyraz strasznéj rozpaczy, ręce splotły się wkoło głowy i znowu zaczęły bezprzytomnie targać warkocze. Bolesław zadrżał cały z niezmierną boleścią, ścisnął rękę doktora i szepnął:
— Zostań tu! ja pojadę po niego! Dla mnie tu niéma miejsca na długo, a ona przecie sam na sam z trupem swego dziecka zostać nie może!
Raz jeszcze orzucił Wincunię spojrzeniem głębokiego smutku i wybiegł z pokoju. Po chwili zwrócił się z pytaniem do towarzyszącéj mu ze światłem sługi:
— Dokąd pojechał pan Snopiński?
— Słyszałam — odpowiedziała — jak, odjeżdżając, mówił Pawełkowi, aby przysłano po niego do Piasecznéj, jeśliby coś złego stało się w domu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.