Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

lant ! Wtedy wybuchały śmiechy, żartobliwe sprzeczki, mieszały się karty, rozdawały znowu i znowu po chwili wołał ktoś z radością: brylant! brylant! a z rąk grających karty z szelestem padały na marmurową płytę stołu, ozdobioną w środku wielkim ptakiem rajskim z mozaiki.
Naprzeciw téj gwarnéj i wesołéj grupy siedziała przy fortepianie strojna i piękna panna ze złocistemi lokami, opływającemi ramiona i suknią z liliowéj materyi. Jedną ręką uderzając oderwane akordy, ustrojoną głowę zwracała do kilku młodych ludzi, którzy ją otaczali, prowadzili z nią salonową, dowcipną rozmowę, tak urywaną, jak były tony, wychodzące z pod jéj kapryśnie przebiegającéj po klawiszach ręki. „Schubert! Schubert! c'est divin! — zawołał głośniéj od innych stojący za jéj krzesłem jakiś przystojny młody blodyn, ze szkiełkiem w oku — „chantez quelque chose de Schubert, M-lle Amelie!” Piękna panna zwróciła ku niemu wielkie szafirowe oczy, uśmiechnęła się i, obu rękoma przebiegłszy klawisze, dźwięcznym sopranem rozpoczęła śpiewać jednę ze smętnych aryi Schuberta. Tęskne, tajoną namiętnością drżące tony, łączyły się z wesoło-pustemi śmiechami kompanii grającéj w kommersa; przystojny blondyn, stojąc za krzesłem śpiewaczki, wpijał się wzrokiem w jéj gęste weneckiego koloru włosy i w białą, zdobiącą je z pyszną prostotą, kamelią.
W rogu salonu, na małéj, błękitnym atłasem obitéj