Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie sferze, lubo całą siłą pragnął zlać się z nią i spoić w harmonijną całość. Za tym błękitnym o trzech oddzielnych grupach salonikiem, w długiéj amfiladzie salonów widać było przez wpół rozwarte portyery młode kobiety, przechadzające się pod rękę z wachlarzami w dłoniach, matrony siedzące na aksamitnych kanapach, młodych ludzi przesuwających się pomiędzy kobietami, poważnych mężczyzn rozprawiających między sobą z zajęciem, a z góry na głowy bawiących się spływały białe, szafirowe i różowe światła lamp i pająków, a pod ich stopami, barwiły się puszyste kobierce i woskowana posadzka błyszczała niby liczne zwierciadła, które, rozwieszone po ścianach, wzmagały blask świateł i z salonu do salonu posyłały sobie odbicie różnych grup, twarzy, strojów, obrazów, daleko, daleko, zda się do nieskończoności.
Cały ten obraz różnorodnéj zabawy przedstawił się oczom Bolesława przez roztwarte drzwi od przedpokoju i sali jadalnéj. Wiała zeń atmosfera wesołości i rozmarzenia, dźwięków muzyki, połączonéj ze szmerem uwielbień, śmiechu, z westchnieniami rozdraźnionych piersi, światła, kwiatów, woni, szeleszczących szat kobiecych, budzących się i znikających jak meteory namiętności, zapomnienie o jutrze a utonięcie w rozkoszném, odurzającém dzisiaj.
Patrzył Bolesław na obraz ten i zamyślił się boleśnie: porównywał go może z tym pół ciemnym po-