Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

kojem, pełnym śmierci i rozpaczy, który opuścił przed godziną i w którym zostawił Wincunię. Odwrócił oczy i bezwiednie rękę przycisnął do serca, które biło mocno boleścią wielką — wielką. Z zamyślenia obudziły go szybko zbliżające się ku niemu kroki. Alexander stał przed nim ze zdziwieniem i próżno ukrywaném zaniepokojeniem na twarzy. Bolesław orzucił go w milczeniu zimném wejrzeniem.
— Pan chciałeś widziéć się ze mną? służę panu! — z pewném zakłopotaniem wyrzekł Alexander i podał mu rękę. Bolesław nie wyciągnął doń swojéj i wyrzekł półgłosem, przenikliwy wzrok topiąc w jego twarzy:
— Panie Snopiński! córka pańska umarła.
Alexander zbladł i z nieudaną rozpaczą pochwycił się za głowę.
— Umarła! — krzyknął — wielki Boże! dziś zrana doktor mi mówił, że żyć będzie!
— To pana tłómaczy, że tu jesteś, — z goryczą, nad którą zapanować nie mógł, rzekł Bolesław i dodał: — żona pańska pozostała w domu sama i w rozpaczy.
— Jadę, jadę! — zawołał Alexander i zwrócił się do lokai. — Każcie tam moje konie zaprzęgać. Co za nieszczęście! — mówił daléj, a oczy jego napełniły się łzami — takie śliczne dziecko! Dziś jeszcze byłem pewny, że żyć będzie! — Poniósł do oczu chustkę i zaszlochał. W téj saméj chwili na progu drzwi od przed-