— Ależ przebacz pan, przebacz! — mówił pośpiesznie — uniosłem się na chwilę, ale nie chciałem pana obrazić... wiem, że pan jesteś najlepszym, nieocenionym przyjacielem naszym...
I pochwycił rękę Bolesława, chcąc ją uścisnąć, ale Topolski z lekka usunął się od tego gestu i zimno wyrzekł:
— Nie jestem pańskim przyjacielem.
Na twarzy Alexandra zadrżała znowu złość i obrażona miłość własna.
— A więc przyjacielem mojéj żony — zawołał ze zjadliwym śmiechem.
— Tak — spokojnie odpowiedział Topolski — jestem przyjacielem żony pańskiéj i, jako taki, mówię panu raz jeszcze: ubieraj się i jedź, bo każda chwila samotnéj jéj rozpaczy, mnie, który nie jestem jéj mężem, ale tylko przyjacielem lat dawnych, cięży na sercu i sumieniu.
— Ależ konie moje nie założone jeszcze — rzekł Alexander, zmieszany znowu zimną krwią Bolesława i przelotne spojrzenie rzucił na drzwi do salonów.
— Nie będziesz pan czekał, aż ci konie założą, ale pojedziesz memi końmi ze mną — stanowczo powiedział Bolesław i zwrócił się ku wyjściu. Alexander spojrzał raz jeszcze na drzwi od salonów i, całkiem opanowany chłodną energią Topolskiego, postąpił za nim. W chwili, gdy obaj siadali na sanie, z okien pałacu buchnęła muzyka i zagłuszyła resztę gwaru.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.