Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie pochwalony... a co tam słychać? Potém wózek skręcił się w stronę i, ciężko sunąc się po błocie, zatrzymał się tuż przy najtyczance.
— Niech będzie pochwalony — powtórzyła stacya pocztowa, zdejmując z twarzy kawał białego muślinu, służący za woalkę; — moje uszanowanie panu Snopińskiemu! dawno nie miałam szczęścia widziéć pana dobrodzieja, a szkoda, że pan do nas nie przyjedziesz, u nas wielka nowina.
— Jakaż? — spytał obojętnie Alexander.
— Nasza pani idzie za mąż!...
— Co? — zawołał Snopiński i blade jego policzki pokraśniały nagłym rumieńcem; ale zmiarkował się po chwili i rzekł z niedowierzającym uśmiechem: — to być nie może!... — Stacya zaśmiała się i jęła opowiadać szczegóły rozwożonéj przez siebie depeszy. Alexander słuchał, brwi jego ściągnęły się i zacisnęły usta; jak mógł najprędzéj pożegnał gadatliwą kumoszkę, a gdy odjechał, zawołał na furmana: — do Piasecznéj!
Spojrzał potém po swojém ubraniu i przekonał się, że było bardzo przyzwoitém do zamierzonéj wizyty; oddawna nawykł był na codzień nawet ubierać się wytwornie.
Jadąc, wołał często na furmana: prędzéj! a do siebie powtarzał: to być nie może! W końcu, z pomiędzy grupy bezlistnych drzew, ukazał się piękny pałacyk. Alexander jednym skokiem przesadził balkon