Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

i wpadł do przedpokoju. Tam cicho było zupełnie; jeden tylko kamerdyner, siedząc przy kominku, czytał gazetę. Na widok wchodzącego powstał, ukłonił się z grzecznością sług wielkich domów, ale nie pośpieszył zdjąć futra z przybyłego.
— Pani cierpiąca i nikogo nie przyjmuje — wyrzekł.
Alexander ze zdziwieniem na niego spojrzał.
— Cóż znowu? — zawołał — powiedz pani, że to ja przyjechałem.
— Pani wyraźnie mi powiedziała, że nie przyjmuje nikogo — odpowiedział kamerdyner. — Alexander pobladł i spuścił wzrok; stał tak przez chwilę, namyślając się, w końcu skinął głową lokajowi i wyszedł. W parę sekund najtyczanka wytoczyła się z bramy dziedzińca, a kamerdyner najspokojniéj czytał znowu gazetę przy ogniu kominka. W tydzień potém na drodze między Niemenką a Piaseczną znowu toczyła się najtyczanka Snopińskiego, ale tym razem twarz jadącego była silnie wzburzoną, malował się na niéj gniew, żal, upokorzenie. Przez upłynione kilka dni otrzymał on nie jednę już, ale mnóztwo komunikacyi pocztowych i telegraficznych, a wszystkie brzmiały jednogłośnie: pani Karliczowa za mąż idzie! Słowa te, wymawiane ustami kumoszek i rezydentów, brzmiały w jego uszach jak zjadliwe syczenie żmii, kłuły mu piersi tysiącem drobniutkich kolców. I dziwna rzecz, wydało mu się, jakoby wów-