się znowu. Przypomniał sobie, jak, w pewnych epokach znajomości jego z piękną kobietą, pełne zazdrości spojrzenia mężczyzn spadały na jego twarz; podniósł się wtedy w oczach kobiet, idących za panią Piasecznéj, jak za swą gwiazdą przewodnią... jak niedawno jeszcze, wyniosła i prześliczna hrabianka prosiła go po francuzku, aby obok niéj usiadł przy stole; jak grał w kommersa, siedząc pomiędzy hrabią z jednéj strony, a młodą jakąś milionerką z drugiéj... Przypomniał sobie to wszystko, porwał się z miejsca i pojechał znowu do Piasecznéj.
Tym razem, wjeżdżając na dziedziniec pani Karliczowéj, ujrzał pod stajnią, obłocony snadź podróżą piękny koczyk, od którego służba odprowadzała cztery rosłe piękne konie.
— Są goście! — pomyślał — nie będzie mogła przecie powiedziéć, że nie jest w domu lub nie przyjmuje nikogo... a gdybym tylko ją zobaczył... gdybym mógł z nią pomówić... — Wszedł do pokoju i zobaczył kamerdynera, rozmawiającego pod kominkiem z obcym jakimś lokajem, ubranym w ciemną i surową liberyą.
Ujrzawszy wchodzącego, kamerdyner zwrócił się z niezmiennym swym ukłonem i wyrzekł:
— Pani nie przyjmuje.
— Jakto! — zawołał Snopiński — przecie ma gości, widziałem czyjś powóz pod stajnią!
— To narzeczony pani, pan Kalixt N. przyjechał przed godziną — bardzo spokojnie odpowiedział ka-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.