cym do budoaru pani Karliczowéj. Drzwi od budoaru tego przysłonięte były całkiem szafirową portyerą, takież firanki i obicia na meblach zapełniały cały pokój bladawą barwą, pięknie harmonizującą z żywemi kolorami kobierca, zaściełającego posadzkę. Alexander stanął przy jednéj ze zdobiących pokój konsoli i czekał. Po chwili dał się słyszéć w budoarze szelest jedwabnéj sukni, rozchyliła się szafirowa zasłona drzwi, i przed Alexandrem, powłoczysto, jak zwykle, ubrana, stanęła pani Karliczowa. Zebrał cały zapas śmiałości swéj i przytomności umysłu, przywołał na usta uśmiech i chciał wstać. Ale zaledwie wzrok jego upadł na twarz pani domu, uśmiech zamarł mu na ustach i zatrzymał się o parę od niéj kroków.
Twarz pani Karliczowéj nosiła taki wyraz, jakiego dotąd u niéj nie widział: był on dziwnie poważny a zarazem łagodny, tkwiła w nim duma, połączona z pewnym rodzajem smutku.
— Panie Snopiński — ozwała się piękna wdowa, stając naprzeciw młodego człowieka i śliczną swą rękę opierając na stole — dwa razy nie przyjęłam pana, bo nie chciałam go widywać więcéj; ale ponieważ pan trwasz w chęci odwiedzania mię, uznałam za lepsze rozmówić się z panem.
W głosie jéj nie było najmniejszéj szorstkości ni ironii, był on bardzo poważny, ale zarazem łagodny i nieledwie uprzejmy.
— Pani... — zaczął Alexander.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.