lestach słyszał nieustannie słowa, wymówione przez panią Karliczową: „bawiłam się panem!”...
Przed oczyma jego przemknęły dwa kudłate małe bonończyki, bawiące się zwykle u stóp pięknéj pani. Zdało mu się, że z niemi razem widział trzeciego, który skakał i kulki po kobiercu przewracał, a tym trzecim pokojowym pieskiem był — on. Stanęły mu jeszcze przed oczyma cztery figurki chińskie, zdobiące kominek pani Karliczowéj, dziwacznie pomalowane, z wykrzywionemi komicznie twarzami, a które piękna pani zdejmowała niekiedy z kominka, pociskała sprężynę i gdy manekiny wystawiały języki, rozszerzały usta, i machały rękoma, śmiała się. Zdało mu się, że między owemi czterema chińskiemi figurkami widział jeszcze piątą, a tym piątym manekinem był — on.
Drżał cały z upokorzenia i wstydu, a w myśli jego wirowały nieustannie słowa pani Karliczowéj:
„Kiedy byłam grzeszną i lekkomyślną, zawiązałam z panem stosunek — mówiła piękna kobieta — dziś, stałam się poważną i szlachetną, a więc zrywam go”.
— O rozpaczy! — myślał — czémże więc jestem i za co mię mają? Mogę stanąć przy grzesznych i lekkomyślnych, ale przy poważnych i szlachetnych dla mnie miejsca niéma! Ta kobieta, póki miała ochotę bawić się, trzymała mię w salonach swych jak bonończyka i chińską figurkę; gdy spoważniała, bonończyki, manekiny i ja staliśmy się jéj zarówno niepotrzebnemi.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.