Co działo się z Alexandrem przez wieczór i noc całą, nikt widziéć nie mógł, bo nie otworzył on ni razu drzwi swego pokoju, ale widziano, że do samego ranka światło nie gasło w jego oknie.
Nazajutrz o dość wczesnéj porze zapukano do drzwi zamkniętych; Snopiński otworzył je i zobaczył na progu rudego żyda, który z ulubieńcem jego Pawełkiem był w ścisłéj przyjaźni.
— Czego chcesz, Lejbo! obudziłeś mię!... — ofuknął go szorstko.
— Przepraszam pana — rzekł, wsuwając się do pokoju żyd — ale ja za interesem.
— Za jakim?
W odpowiedzi żyd sięgnął za chałat, wydobył z kieszeni brudny pugilares, a z niego kilka brudniejszych jeszcze a zapisanych kartek i rzekł:
— Przyszedłem przypomniéć panu o tém, co tu stoi.
I zabłoconym palcem pokazał kartki.
— Do dyabła, mój Lejbo! sam pamiętam o tém — zawołał, odwracając się, Alexander.
— Nu, ja tego nie widzę, żebyś pan o tém pamiętał, bo tu stoi, że rok temu pan miałeś mi wypłacić tysiąc rubli, które panu pożyczyłem, a do tego czasu jeszcze ten geszeft nie skończony między nami.
Alexander szerokiemi krokami przeszedł się parę razy po pokoju.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.