Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

i poważną grzecznością? Oto były pytania, które zadawała sobie cała parafia, a stacye pocztowe i telegraficzne nadstawiały pilnie ucha, słuchając, azali chmury, płynące w górze, albo wietrzyk wieczorny, albo roje owadów, igrające w promieniach słońca, nie przyniosą im na nie jakiéj odpowiedzi. Ale chmury, wietrzyk i owady milczały o Topolskim i milczéć o nim musiały nawet poczty i telegrafy parafialne, bo życie człowieka tego było tak widoczne i czystém, tak jasnym i otwartym każdy czyn jego, że znikąd, znikąd nie było treści do choćby najkrótszéj depeszy. Tam, na dnie jego duszy, kryła się wielka boleść, rana, niezgojona ni wolą, ni pracą, ni czasem; ale takie rany i takie boleści nie każdy dojrzéć, jak nie każdy czuć potrafi. O takich ranach i boleściach poczty i telegrafy parafialne najmniejszego nie mają pojęcia. One, co z muchy gotowe są zawsze stworzyć olbrzyma, olbrzymów mijają bez zwrócenia na nich uwagi, bo zrozumiéć ich wielkości nie są zdolne.
Topolski po powrocie z kościoła pisał długi list jakiś, potém zawołał do siebie starego Krzysztofa.
— Krzysztofie — rzekł — oczekuje cię daleka podróż.
— Jeżeli pan tego potrzebujesz, pojadę wszędzie, choćby najdaléj.
Bolesław oddał staremu słudze list, napisany przed chwilą i rzekł:
— Jutro rano, Krzysztofie, każesz założyć cztery