Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże pani znalazłaś swoję synowicę? — przerwał nakoniec milczenie.
Na te słowa cichy płacz pani Niemeńskiéj zamienił się w głośne łkanie.
— O, panie mój! — zawołała — tegoż to ja doczekałam się na moje stare lata! Takiż to los spotkał to dziecko, które hodowałam i kochałam jak moje własne! Nie wiedziałam o niczém, co się tu działo. Wincunia pisała do mnie zawsze takie spokojne, wesołe listy, nie chciała mię widać martwić biedaczka, a przytém takie to dumne, że nigdy jednego słowa skargi przed nikim nie wypowié. List twój, panie Bolesławie, jak piorun spadł na moję głowę; przyjeżdżam i myślę, że moja Wincunia, jak dawniéj, wybiegnie na moje spotkanie zdrowa i hoża; wchodzę i spostrzegam tylko cień jéj... Gdybym ją gdzieindziéj spotkała, nie poznała-bym jéj wcale, a przecież... któżby powiedział, że ta kobieta ma dopiéro dwadzieścia trzy lata? Patrząc na nią, zdaje się, że już jéj do grobu blizko...
I stara ciotka głośnym zaniosła się płaczem.
— Pani — ozwał się po chwili Bolesław — tu nie tylko płakać i boléć, ale przedewszystkiém zapobiegać złemu należy. Pani Wincenta zagrożona jest śmiertelną chorobą; jeden spokój może ją zbawić, a spokój ten trzeba stworzyć wkoło niéj. Dla tego wezwałem panią tutaj, abyś znów była dla niéj matką, aby miała ona w tobie serce, ciągle nad nią czu-