żności czynić więcéj... Ale tę możność dało mi dopiéro przybycie pani; póki pani Wincenta samotna była w Niemence, nie chciałem tam bywać, aby nie sprowadzić na nią mnóztwa obmów; bo chociaż czuję się sam i ją uważam za wyższą nad ludzkie niesprawiedliwe podejrzenia, jednak nie chciałem do wszystkich jéj cierpień dolewać i téj jeszcze kropli goryczy. Szanowałem dotąd dobrą jéj sławę, ale teraz, kiedy pani jesteś w Niemence, pani Wincenta odzyska we mnie przyjaciela lat dawnych, który codziennie przyjdzie do niéj z twarzą pogodną, dłonią otwartą, z radą i pomocą przyjazną.
Pani Niemeńska stała przed nim ze złożonemi jak do modlitwy rękoma.
— Jakiś ty dobry! jakiś ty szlachetny! — mówiła drżącemi ustami. — Posłuchaj — rzekła ochłonąwszy nieco ze wzruszenia — ona taka słaba i smutna, a cicha i łagodna, jak dziecię. Nie skarży się i nie płacze, ale w oczach jéj jest coś, co mi serce przeszywa. Dziś z rana mówiła ze mną o tobie; nie wiem czemu, ale zdało mi się, że pragnie cię widziéć, choć tego nie powiedziała. To téż kiedy przed zmrokiem zobaczyłam ją, leżącą z zamkniętemi oczyma, wymknęłam się pieszo z domu, aby wyjścia mego nie spostrzegła, i przez gaj przyszłam cię prosić, abyś zajrzał czasem do nieszczęśliwéj, a ty już sam o tém myślałeś, niech cię za to Bóg i Najświętsza Panna błogosławi!
— Od rana — rzekł Bolesław — wybierałem się
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.