ja się w pierś ludzką, i wysysa z pod serca siły żywotne, aż cały organizm przyprowadzi do nieuchronnego upadku.
Bolesław ze skupioną uwagą słuchał słów doktora.
— Cóż-bym dał za to — rzekł po chwili, jakby do siebie — gdybym mógł odgadnąć źródło téj boleści, która ją zabija...
— Tego pan nie dokażesz — rzekł z żalem doktor — pani Snopińska ma dziwnie zamknięty w sobie i skryty charakter, który snadź wyrobił się w niéj w skutek doznanych smutków...
— O, tak! — rzekł Topolski — dawniéj była przezroczystą jak kryształ.
Doktor mówił daléj:
— Zdjęty niezmierném współczuciem i prawdziwym szacunkiem dla niéj, probowałem nieraz głębiéj zajrzéć w jéj duszę. Ale podobną jest ona do tego kwiatu, który przy dotknięciu ludzkiéj ręki zwija i zamyka swój kielich. Raz, pan byłeś wówczas nieobecnym, siedziałem przy niéj na ganku. Milczała, jak to bywa najczęściéj, i zamyślona bardzo, wiodła oczyma za białym obłokiem, który zwolna posuwał się pod niebem. We wzroku jéj był smutek, a przytém uśmiechała się; smutek ten i ten uśmiech tworzyły tak dziwny wyraz, iż przypatrywałem się jéj, myśląc, że mam przed sobą szczególne psychologiczne zjawisko. Ale zarazem sądziłem, że była to chwila, w któréj coś powiedziéć mogła. Uważałem siebie tym razem za
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.