lekarza, śledzącego chorobę Wincuni od samego jéj początku. Nakoniec, wszyscy jednogłośnie zgodzili się na to, że młodą kobietę zabija cierpienie moralne i że nie cała jeszcze nadzieja wyratowania jéj stracona, bo część płuc nie została dotąd zaatakowaną. Niemniéj jednak choroba rozwija się bardzo szybko. Jeden z lekarzy, najpoważniejszy i najuczeńszy, rzekł do mnie po skończonéj naradzie:
— Gdyby teraz doświadczyła ona wielkiéj jakiéj radości, takiéj, która-by mogła wstrząsnąć całym jéj organizmem, a potém, gdyby mogła pozostać na długo spokojną i zupełnie zadowoloną, to, dołączywszy energiczne środki lekarskie, wody mineralne, zmianę klimatu i t. d., moglibyśmy ją jeszcze uleczyć.
„Rozpacz! Jakże ja jéj dam, jak ja sprowadzę ku niéj tę radość serca i ten spokój, które-by ją zbawiły? Wyraz jéj oczu, ten wyraz jéj dziwny, głęboki, cały zasnuty tajemnemi płomieniami, coraz częściéj mówi mi, że wyczytałem w nim prawdę... Onegdaj przywiozłem jéj bukiet pięknych bardzo kwiatów, ucieszyła się nim i wyjąwszy kwiat jeden z wiązanki, mnie go oddała. Nosiłem go przez dzień cały, a wieczorem, czytając książkę, położyłem pół zwiędły na stole... Gdym wypadkiem podniósł wzrok od czytania, ujrzałem, że kwiat mój trzymała w ręku przy ustach. Kiedym spojrzał na nią, spłoniła się cała rumieńcem, jak blada lilia pod różowym promieniem wschodzącego słońca... odwróciłem oczy i udałem, że
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.