ptaszyna, po jesieni opuszcza zziębnięte skrzydełka i umiera śród pożółkłych listków brzozy... Patrz! biedna sukienka moja oddawna nie widziała już światła dziennego; schowałam ją była na pamiątkę i leżała sobie w ciemności... dziś przywitałam się z nią, jak z kochaną przyjaciółką... zbladła trochę.... obie zbladłyśmy razem; w niéj zaczynałam życie, w niéj je skończę...
— Wincuniu! nie mów o tym strasznym końcu! — przerwał Bolesław z rozpaczą w głosie.
Wincunia uśmiechnęła się łagodnie, miękko położyła dłoń na jego ręce i zaczęła mówić znowu cichym, przerywanym głosem:
— Bolesławie! pocóż się łudzić? Ja wiem, że umrę za chwilę... i pocóż rozpaczać? Dla mnie śmierć lepsza, niż życie... Inne kobiety, dotknięte takiém, jakiém było moje, nieszczęściem, męczą się długie lata i psują się nieraz moralnie w swych męczarniach. Ja nie będę tak długo miała ciężaru boleści i czysta zejdę ze świata... a umrę przy tobie, najlepszy mój przyjacielu, i przed śmiercią będę mogła wyspowiadać ci całą duszę moję...
Milczała przez kilka sekund i oddychała bardzo szybko, potém, zdobywając się na nowe siły, mówiła daléj:
— Dziś z rana poczułam się silniejszą, niż byłam oddawna; mogłam wstać i przejść się przez pokój
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.