Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

jaciela, oddech jéj stawał się coraz prędszy i krótszy, oczy coraz silniéj pałały, a czoło śmiertelniéj bladło.
— Słuchaj mię, Bolesławie, słuchaj — wyrzekła — bo lękam się, że mię siły opuszczą i nie dopowiem ci tego, co powiedziéć pragnę. Oto naprzód, kiedy w przyszłości wspominać mię będziesz, niech w żalu po mnie ta myśl cię pociesza, że umieram bez kropli goryczy w sercu, bez jakiéjkolwiek do kogo na ziemi urazy... W téj uroczystéj ostatniéj chwili mojéj, zdaje mi się, że oczy moje szerzéj otwierają się na świat i większe obejmują przestrzenie, a im więcéj mglą się przede mną zewnętrzne przedmioty, tém światléj i przezroczyściéj umysł mój przenika te niewidzialne krainy ducha, nad których pojęciem myśl moja tyle razy pracowała mozolnie a daremnie, wtedy, gdym żyła... Oto w téj chwili nie mogę już dobrze rozróżnić koloru téj róży, która tam okwita w wazonie, i nie wiem, czy ona jest różowa, biała lub żółta, i przypomniéć sobie nie mogę, jaką widziałam ją przed chwilą, bo wzrok mój mgli się, a pamięć się mąci... ale za to jasno, jasno widzę wszystkie światła i cienie ducha tych ludzi, z którymi żyłam... Dla tego przebaczam z całego serca Alexandrowi i nie mam do niego najmniejszego żalu, za wszystko, com przezeń cierpiała... Teraz dopiéro spostrzegam, że w grzechach swych mniéj on jest winien, niż ci, którzy za młodu kształcili jego myśl i serce, niż ci, którzy mu podawali truciznę pochlebstwa, i co go poili