zachodzie słabo rozświetliła pokój. Mężczyzna rozejrzał się wkoło i wzrok jego zatrzymał się w rogu pokoju. Tam w głębi, utworzonéj z zieleni altany, przed sofą nieruchomo klęczał Bolesław i trzymał silnie przyciśnięte do piersi martwe ciało kobiety. Rysy Wincuni, powleczone bladością śmierci, łagodnie rysowały się śród zmroku, głowa jéj bezwładnie leżała na ramieniu Bolesława, a długie warkocze, złocąc się i srebrząc, wiły się wkoło jego rąk i szyi.
Przybyły mężczyzna powoli i cicho zbliżył się do téj nieruchomej grupy i długo, ze skrzyżowanemi na piersi rękoma, patrzał na nią, pogrążony w smutnéj zadumie. Po chwili wyciągnął rękę i, kładąc dłoń na ramieniu Bolesława, wyrzekł zniżonym a uroczystym głosem:
— Powstań!...
Na dźwięk jego głosu klęczący zadrżał, nie odwrócił się jednak ku niemu, ale pochylił głowę i usta swe przycisnął do ust umarłéj.
Po kilku sekundach milczenia, przybyły ozwał się znowu:
— Bolesławie! złóż ją w pokoju, a sam powstań!
— Powiedziała, że mię kocha i umarła! — wyrzekł cicho Bolesław i mocniéj jeszcze do piersi przycisnął nieżywą.
— Ona umarła, a ty żyć powinieneś — wymówił nad nim głos poważny.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.