Bolesław z wolna odwrócił głowę i, wpół z rozpaczą, wpół z przerażeniem, zapytał:
— I któż ty jesteś, co mi żyć rozkazujesz, gdy ja z nią razem umrzéć pragnę?
— Sumienie twoje! — odpowiedział przybyły, a wyniosła postać jego zdawała się wyrastać wśród cieniów.
Bolesław, cisnąc do piersi umarłą, długo na niego patrzył, aż usta jego cicho wymówiły:
— Andrzéj.
— Tak — odpowiedział przybyły — ja to jestem znowu przy tobie, aby ci po raz drugi w życiu twém powiedziéć: powstań i idź daléj!
Rzekłszy to, pochylił się, łagodnie ujął w ramiona umarłą i złożył ją na sofie, a obie ręce Bolesława ująwszy w swe dłonie, podniósł go z klęczek. Bolesław milczał, z głową spuszczoną na piersi. Pan Andrzéj, blady i wyniosły, wyciągnął rękę ku oknu i wymówił z wolna:
— Ty radość twą pochowasz w głębi serca i pracować będziesz!...
Bolesław nie odpowiadał długo, potém usta jego poruszyły się zwolna i wymówiły:
— Będę.
— Tam — mówił daléj pan Andrzéj — miliony ludzi, z okiem utkwioném w gwiazdy wielkich idei, po tysiącznych bólach dążą ku nim, ty zostawisz bóle twe za sobą i z nimi razem pójdziesz!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.