Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 015.jpeg

Ta strona została przepisana.

w żonie rozkochany, dowodził, że nie ma na świecie dla dziewcząt lepszego wychowania nad klasztorne. Zapadło tedy postanowienie oddania Elizy na pensyę do PP. Sakramentek w Warszawie, dokąd też w czerwcu 1852 r. odwiozła ją babka.


∗             ∗


Zrazu, gdy, po parotygodniowym pobycie w Warszawie, babka odjechała, pozostawiając 10-letnią Elizę w klasztorze, było jej bardzo smutno: tęskniła, płakała często, lękała się nieznanych nauczycieli i zakonnic, tak, że raz od jakiejś lekcyi schowała się w najdalszym zakątku ogrodu, z którego zaledwie po kilku godzinach niespokojnego poszukiwania wydobyto ją całą we łzach. Były to wakacye; większa część uczennic rozjechała się po domach, pozostałe wszystkie wszystkie przewyższały wiekiem Elizę, najmniej Lenka Lubańska; to też ona w ciągu tych smutnych feryi największą jej stała się przyjaciółką i pociechą.
Po rozpoczęciu regularnych lekcyi łatwo przywykła Eliza do nowego otoczenia i jaknajmilsze z pięcioletniego prawie pobytu na pensyi wyniosła wspomnienie. Klasztor był bardzo rozległy i piękny, z mnóstwem korytarzy, wielkich i małych sal, wschodów, dziedzińców, z ogromnym ogrodem, kilku piętrami ku Wiśle spływającym. Malowniczość i melancholijność widoków klasztornych sprawiała na młodej uczennicy silne wrażenie.
Miała ona zawsze skłonność do niewytłumaczonych smutków, które nie wiedzieć zkąd nadchodziły i zabijały zwykłą jej wesołość i żywość. W klasztorze smutkiem takim napełniały jej umysł: widok korytarzy, tonących w mrokach i słabo zaledwie tu i owdzie zawieszoną lampką oświetlonych; odgłos śpiewów chóralnych, dolatujących z dalekich jakichś głębin; dźwięk dzwonów lub uderzeń zegara, rozlegających się wśród pory nocnej. Czasem umawiała się Eliza z którą z koleżanek, aby nie spać umyślnie, dla usłyszenia dzwonów o 3-ej czy 4-tej godzinie, wołających zakonnice na jutrznię, a gdy je usłyszały, cichutko wymykały się z sypialni i, u ściany jakiej zaczajone, przyglądały się ciemnym postaciom zakonnic z zapalonemi latarenkami, niknących jak duchy i jak iskry po czarnej sieci korytarzy, ku chórowi, zkąd niebawem dawał się słyszeć ich śpiew przewlekły, smętny, od czasu do czasu przerywany chórem drobnych dzwonków, lub basowym przeciągłym dźwiękiem pojedyńczych uderzeń dzwonu czy zegaru… W ogóle malowidła, kaplice, sale, muzyka, sprawiały we wrażliwej dziewczynce silne wstrząśnienia, oddziaływały na ustrój nerwowy i wyobraźnię.
Zdarzały się jednakże w tem życiu pensyonarskiem godziny i dnie wielkiej, wrzawliwej wesołości i swawoli. Uczennic było około stu, mniej więcej rówieśnic, bo od 10 do 15, najwyżej 16 lat liczących. Przestrzeni do zabaw miały dużo, w salach na korytarzach i dziedzińcach. W dnie i godziny rekreacyjne odbywały się tam tańce, gry, gonitwy, figle najprzeróżniejsze. Tryb życia był