Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 052.jpeg

Ta strona została przepisana.

marchewnika, słały się w trawach fioletowe rohule, żółtemi gwiazdkami świeciły brodawniki i kurza ślepota, liliowe skabiozy polne wylewały ze swoich stulistnych koron miodowe wonie, chwiały się całe lasy delikatnej mietlicy, kosmate kwiaty babki stały na swoich wysokich łodygach rumianością i zawadyacką postawą stwierdzając nadaną im nazwę kozaków.
Za temi pasami roślinności dzikiej, cicho, w cichej pogodzie stało morze roślin uprawnych. Żyto i pszenica miały kłosy jeszcze zielone, lecz już osypane drżącemi różkami, których obfitość wróżyła urodzaj; niższe znacznie od nich, rumianym kwiatem gęsto usiane, słały się na szerokich przestrzeniach liściaste puchy koniczyny; puchem też, zda się, ale drobniejszym, delikatniejszym, z zielonością tak łagodną, że oko pieściła, młody len pokrywał gdzieniegdzie kilka zagonów, a żółta jaskrawość kwitnącego rzepaku wesołemi rzekami przepływała po łanach nizkich jeszcze owsów i jęczmion.
Ludzie dziś także byli weseli; mnóztwo ich ciągnęło po drogach i miedzach. Gromadami na drogach, a sznurami na miedzach szły wiejskie kobiety, których głowy ubrane w czerwone i żółte chusty tworzyły nad zbożami korowody żywych piwonii i słoneczników. Od tych gromad lały się i płynęły po łanach strumienie różnych głosów. Były to czasem rozmowy gwarne i krzykliwe, czasem śmiechy basowe lub srebrzyste, czasem płacze niemowląt u piersi w chustkach niesionych, czasem też pieśni przeciągłe, głośne, których nutę porywały i przedłużały echa ze stron obu: w borkach i gajach rosnących na wzgórzach i w wielkim borze, który ciemnym pasem odcinał pozłoconą, przetkaną szkarłatem ścianę nadniemeńską od wysadzanych srebrnemi obłokami błękitów nieba. W tym ruchu ludzkim odbywającym się na urodzajnej równinie czuć było najpiękniejszy dla wiejskiej ludności moment święta: wesoły i wolny w słoneczny i wolny dzień boży powrót z kościoła.
W porze, kiedy ten ruch znacznie już stawał się mniejszym, na równinie, zdala od ciągnących jeszcze tu i owdzie gromad, ukazały się dwie kobiety. Szły one z tej samej strony, z której wracali inni, ale zboczyły snadź z prostej drogi i chwilę jakąś przebyły w jednym z rosnących na wzgórzach borków. Było to przyczyną ich spóźnienia się, temwięcej, że jedna z nich niosła ogromną więź leśnych roślin, które tylko co i dość długo zapewne zrywała. Druga kobieta zamiast kwiatów trzymała w ręku niepospolitej wielkości chustkę, która za każdym jej szerokim i zamaszystym krokiem, kołysząc się wraz z długiem ramieniem, powiewała jak sporej wielkości chorągiew. Zdala to tylko widać było, że jedna z tych kobiet miała w ręku pęk roślin, a druga szmatę białego płótna; zblizka uderzały one niezupełnie pospolitą powierzchownością.
Kobieta z chustką była niezwykle wysoką. Wysokość tę zwiększała jeszcze chudość jej ciała, które przecież posiadało skielet tak rozrosły i silny, że pomimo chudości ramiona jej były szerokie i wydawałyby się bardzo silnemi, gdyby nie małe przygarbienie pleców i karku, objawiające trochę znużenia i starości, gdyby także nie ostre kości łopatek, podnoszące w dwu miejscach staroświecką