Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 057.jpeg

Ta strona została przepisana.

Marta zaśmiała się.
— Ot, lubię takie gadanie! Ciekawam co zrobisz? Musisz pogodzić się, albo powiesisz się chyba, albo utopisz... Każdy desperuje z początku, a potem... godzi się z takim losem, jaki mu Bóg lub dyabeł nasyła... Bo, aby wszystkie losy ludzkie były robotą Pana Boga, w to ani trochę nie wierzę... Spowiadałam się już z tego raz nawet absolucyi od księdza nie dostałam; jednak nie wierzę... Powiadam ci, że każdy z początku desperuje, a potem jak baran spokojnie swoją drogą idzie... Uf! nie mogę!
Zakaszlała się tak, że aż jej oczy łzami zaszły. Krztusząc się jeszcze, temi załzawionemi oczyma na towarzyszkę popatrzała.
— Ty-bo, Justynko, straszną melancholiczką jesteś! Czemu nie robisz tak, jak i inne panny? Z łaski wuja i wujenki korzystaj, strój się, kiedy cię stroić chcą, baw się, gdy tylko zdarzy się okazya, mizdrz się do kawalerów: a może którego złapiesz i za mąż wyjdziesz... ha? Słowo honoru! czemu ty tak nie robisz?
Justyna nie odpowiadała. Szła prosto i równym krokiem, jak wprzódy, tylko w rozpalonych i zamyślonych jej oczach łzy błysnęły.
— Phi! — zaśmiała się Marta, — melancholiczka jesteś... i dumna jak księżniczka... Od wujowstwa nic przyjmować nie chcesz, ze swoich procencików ubierasz siebie i ojca, trzewiki nawet oszczędzasz tak, że czasem boso chodzisz, kapelusza i rękawiczek nie nosisz...
— O, niech ciocia tak nie myśli! — porywczo prawie zawołała Justyna. — Ja ani kłamać, ani udawać nie chcę... Prawda, że zawsze łamię sobie głowę, aby mnie i ojcu tych kilka własnych naszych groszy na odzienie przynajmniej wystarczyło... Ale boso czasem chodzę i kapeluszy, ani żadnych drogich rzeczy nie noszę nie tylko dlatego... nie tylko dlatego...
— No, i dlaczegóż? No, dlaczegóż? — błyskając oczami, dopytywała się stara panna.
— Dlatego — z nagłym i silnym rumieńcem odparła Justyna, — że dawno już odechciało mi się ich strojów i zabaw, ich poezyi i miłości... Żyję tak, jak oni wszyscy, bo zkądże sobie wezmę innego życia? ale jeżeli mogę zrobić co inaczej niż oni, po swojemu robię, i nikogo to obchodzić nie powinno.
Marta przypatrywała się jej przenikliwie i z uwagą.
— A wszystko to — rzekła — poszło od tej historyi twojej z Zygmusiem Korczyńskim... prawda? Cha! cha! Myślałaś wtedy pewno, że cię otwartemi ramionami spotkają i do familii swojej wprowadzą... bo i tak przecie krewną im przychodzisz... A oni tymczasem... gdzie! ani pomyśleć o tem nie dali mazgajowi temu... Cha! cha! wiem ja to wszystko, wiem! wieczna głupota ludzka!
Justyna ze wzrokiem w ziemię wbitym milczała.
— No, a myśliszże ty jeszcze czasem o tym mazgaju? Serce... boli jeszcze czasem?
— Nie.