Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 063.jpeg

Ta strona została przepisana.

wym i jasnemi szybami okien, nie miał wcale pozoru ruiny. Rzadkich, kosztownych kwiatów i roślin nie było tu nigdzie; ale też nigdzie nie rosły pokrzywy, łopuchy, osty i chrzany, a stare drzewa i dawno snadź zasadzone, bo potężnie rozrosłe, krzewy wyglądały świeżo i zdrowo. Dworowi temu, w którym widocznie wciąż się coś psuło i naprawianem było, w którym widocznie także nic oddawna nie dodawano i nie wznoszono, ale tylko to, co już stało i rosło, przechowywano, — porządek, czystość i dbałość nadawały pozór dostatku i prawie wspaniałości. Wielkość zajmowanej przezeń przestrzeni, niezmierne bogactwo napełniającej go roślinności, sama nawet starość nizkiego domu i niejaka dziwaczność gotyckich jego okien, wywierały wrażenie powagi, wzbudzały same przez się poezyą wspomnień. Mimowoli wspomnieć tu trzeba było o tych, którzy sadzili te ogromne drzewa i żyli w tym stuletnim domu, o tej rzece czasu, która nad tem miejscem przepłynęła, to cicha, to szumna, lecz nieubłaganie unosząca z sobą ludzkie rozkosze, rozpacze i grzechy.
Wnętrze domu posiadało te same, co i dwór cały, cechy dawnego bogactwa, chronionego przez czujne i niestrudzone starania od rozpadnięcia się w łachmany i próchno. W obszernych, nizkich i dobrze oświetlonych sieniach sterczały na ścianach, przed wiciu już zapewne dziesiątkami lat umieszczone, ogromne rogi łosiów i jeleni; pomiędzy niemi wisiały uschłe wieńce ze zboża, przetykanego czerwienią kalinowych i jarzębinowych jagód; naprzeciw drzwi wchodowych wązkie wschody, niegdyś wykwintne, a dziś ślady tylko dawnej politury noszące, prowadziły do górnej części domu. Z sieni dwoje drzwi na oścież roztwartych wiodło z jednej strony do obszernej sali jadalnej, z drugiej — do wielkiego, o czterech oknach, salonu.
Oba te pokoje dostatecznie zapełnione były sprzętami, które, jak z kształtu i gatunku ich wnosić było można, kupiono snadź przed dwudziestu przeszło laty i kosztowały wiele; teraz przecież ukazywały się na nich tu i owdzie, niewprawną ręką wiejskiego rzemieślnika dokonane, sklejenia i naprawy, a drogą materyą, która niegdyś okrywać je musiała, zastąpiła zupełnie tania i pospolita. Obicia na ścianach, tak jak i sprzęty, niegdyś kosztowne i piękne, a teraz postarzałe i spłowiałe, błyskały jeszcze gdzieniegdzie złoconymi bukietami i arabeskami; zakrywało je zresztą w znacznej części kilka pięknych kopii ze sławnych obrazów i kilkanaście rodzinnych portretów, w staroświeckich, ciężkich, z wytartą pozłotą ramach. Podłogi były tam woskowane i błyszczące, nizkie sufity białe i czyste, drzwi staroświeckie, ciężkie, z bronzowemi, błyszącemi klamkami, dywany duże i spłowiałe, w rogu salonu piękny fortepian, u okien ze smakiem ustawione grupy zielonych roślin. Widać było wyraźnie, że od lat dwudziestu nic tu nie przybyło, ale i nic nie ubyło, a to, co brudził, łamał i rozdzierał czas, ktoś ciągle oczyszczał, naprawiał i zaszywał. Sprawiało to wrażenie pilnej pracy, usiłującej zwolnić, może zupełnie powstrzymać, sto-