Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 065.jpeg

Ta strona została przepisana.

stroju pani Emilii. ubiór jej składał się z taniej i wcale nieozdobnej sukienki, z grubego obuwia i z cieniutkiej, batystowej, mocno przybrudzonej chustki, która, zakrywając połowę jej brody, uszy i część włosów, małemi koniuszkami węzła sterczała nad ogromnym i widocznie przyprawnym, bo mocno zrudziałym, warkoczem.
Zapewne bolały ją zęby, ale niezbyt silnie, bo z owalnej ramy biało-brudnej chustki wychylająca się twarzyczka, drobna, okrągła, przywiędła, niezmiernie czule, prawie miodowo uśmiechała się błękitne mi oczami i przywiędłemi usty. Uśmiechała się w ten sposób do dwu, z obu jej stron siedzących, mężczyzn, z kolei zwracając się ku jednemu i drugiemu, przyczem, szyja jej, biała i okrągła, czyniła ruchy łabędzia schylającego głowę ku wodzie, albo synogarlicy wyciągającej dziób ku kawałkowi cukru. Widocznem było, że ludzie ci byli dla niej tem, czem woda dla łabędzia lub cukier dla synogarlicy. Słów ich słuchała więcej niż z wytężoną uwagą, bo z uszanowaniem i rozkoszą, wtórując im przymilonemi uśmiechami, miodowemi spojrzeniami i cieniutkiemi wykrzyknikami.
Żaden z nich jednak w tej chwili bezpośrednio nie zwracał się do niej i nawet na nią nie patrzył. Tylko co przybyli zabawiali swoją rozmową panią domu, która także wydawała się ich przybyciem, bardzo zadowoloną. Właściwie jeden z nich głównie zabawiać ją usiłował, i ona też więcej i czulej na niego niż na drugiego patrzała. Nie był jednak ponętnym: średniego wzrostu, niemłody, w bardzo starannem i modnem ubraniu, z przodem koszuli tak tęgo nakrochmalonym, że wzdymał się mu na piersiach jak wklęsła płócienna tarcza, Bolesław Kirło miał okrągłą łysinę z tyłu głowy, włosy rzadkie nad nizkiem czołem, twarz długą, kościstą, z małemi błyszczącymi oczkami, ostrym nosem i wklęsłemi usty, tak starannie wygoloną, że aż na policzkach i brodzie błyszczącą. Brzydką tę twarz oświecała wielka i nigdy, zda się, nieustająca wesołość. Z ciągłym śmiechem, błyskając małemi oczami, opowiadał, że, z panom Różycem z kościoła do Korczyna jadąc, widział na polu dwie Gracye. Na mitologicznem tem wyrażeniu nacisk kładąc, z rubasznym śmiechem wołał:
— Gracye, jak Boga kocham, dwie Gracye... Jedną, no, to już-bym każdemu darował, bo stara i zła; ale druga... ho, ho! prawdziwa Gracya, niech, pan Różyc powie! cukierek! Talia zgrabna, twarzyczka śniada, rączki... no, niebardzo ładne, opalone... bo były bez rękawiczek...
— O! więc Gracya pańska była bez rękawiczek! — rzekła cicho pani Emilia.
— I bez kapelusza — dodał Kirło.
— Bez kapelusza! jakże to można chodzić bez kapelusza! — cichutko chichocząc, powtórzyła kobieta z brudną batystową chustką dokoła twarzy.
Kirło śmiał się; małe świdrujące jego oczka coraz ostrzej błyszczały.
— Niech pan Różyc zaświadczy... Co, panie Teofiiu? cukierek? cacko? prawda?