Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 067.jpeg

Ta strona została przepisana.

opasać, ogoloną twarz swoję, z wpół dobrodusznym, wpół złośliwym uśmiechem, ku twarzy jej pochylał. Z chudych, bladych rąk swoich tarczę sobie czyniąc, cała w tył odgięta, ale z dziwnie miodowym i upojonym wyrazem w oczach, wołała:
— Oj oj! o, mój Boże! Co pan wyrabia!
Pani Emilia, z niezwykłą u niej żywością, poruszyła się na szezlągu i wołać zaczęła:
— Panie Bolesławie! proszę nie dokuczać! Niech pan jej nie dręczy! ją dziś zęby bolą.
Kirło wyprostował się.
— Racya — wyrzekł z powagą, — racya! Buziak kobiety, którą zęby bolą, pożądanym nie jest, chociażby człowiek... innym razem na niego i bardzo zęby zaostrzył. No, cóż mam robić? Widzę, że muszę ciekawość pań darmo już zaspokoić. Taki to los biednego człowieka na tym świecie: żadnej za nic nagrody... Ale nie! — zawołał nagle i, z komiczną desperacyą zwracając się do pani domu, dodał: chyba pani choć w rączkę pocałować się pozwoli!
— Dobrze, dobrze — śmiejąc się i podając mu rękę, wołała pani Emilia — tylko niech pan już mówi...
Rączkę sobie podaną, istotnie śliczną, położył na swojej dużej, kościstej dłoni i z miną smakosza przyglądał się jej chwilę błyszczącemi, świdrującemi oczkami.
— Śliczna! miła! malusia! malusienieczka rączka! — wymówił i złożył na niej długi pocałunek, w którym cześć i galanterya mieszały się z tajemnem niejako lubowaniem się, przyjemnością wcale innego rzędu. Cień bladego rumieńca przepłynął chude policzki pani Emilii; cofnęła rękę i z większem jeszcze ożywieniem, z błyskiem w oczach, upomniała się o imię i nazwisko Gracyi...
— Była to — wzdychając i wydymając wargi, zadeklamował Kirło, — była to cioteczna siostrzenica pana Benedykta Korczyńskiego, panna Justyna Orzelska.
Dwa cienkie wykrzyki kobiece oznajmieniu temu odpowiedziały. Ale wmieszał się w nie i głos nięzki, który przemówił:
— Więc ta panna, którąśmy, jadąc, spotkali, mieszka tu... jest kuzynką państwa?...
Pani Emilia dłoń przyłożyła do czoła; może w tej chwili uczuła ból głowy, ale, grzeczna i słodka zawsze, gościowi odpowiedzieć pośpieszyła:
— Tak; Justysia jest krewną mojego męża, córką jego ciotecznej siostry. Ojciec jej, pan Orzelski, przez nieszczęśliwe zdarzenia stracił majątek a potem owdowiał. Od tego czasu oboje u nas mieszkają. Justynka, kiedy przybyła do nas, miała lat czternaście, a w tym wieku już są przyzwyczajenia, skłonności, któremi pokierować trudno... Jest ona zresztą dobrą, bardzo dobrą, tylko oryginalną, ale to tak oryginalną, że nie wiem już, doprawdy, zkąd jej się to wziąć mogło... Zawsze inaczej robi niż wszyscy...
Wykwintny mężczyzna, którego binokle połyskiwały w cieniu, wymówił:
— Piękna panna.