Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 072.jpeg

Ta strona została przepisana.

Zpod wysmukłych powiek duże piwne oczy Korczyńskiego podniosły się na twarz gościa i utonęły w niej wejrzeniem głębokiem i przejmującem.
— Jak pan myśli?... — zaczął i zawahał się z dalszem mówieniem. Ogarnęła go widoczna, a dziwna w tym silnym człowieku nieśmiałość. — Jak pan myśli? — zaczął znowu, — czy w teraźniejszych czasach ci nawet z nas, którzy pieniędzy nie marnują i jak woły, pracują, zdołają... to... tamto... tego...
Źrenice jego błyskały przelatującemi w nich iskrami; patrzał nagle w twarz gościa i, koniec wąsa do ust włożywszy, przygryzać go zaczął. Widać było, że Różyc nie wiedział dobrze ćo mu odpowiedzieć wypadało. Nad przedmiotem zaczepionym przez Korczyńskiego myślał zapewne niewiele; może też i obchodził on go niewiele.
— Któż to może przewidzieć? — zaczął. — Czasy są ciężkie. Ja zresztą te strony znam tak mało... świeżym przybyszem jestem...
— Nie o te strony idzie — żywo podjął Korczyński: — pod tym względem wszystkie strony u nas są sobie równe. Niechże mi więc pan powie przynajmniej, jak jest tam, gdzie pan mieszkałeś?...
Różyc, z niedbałym uśmiechem, choć z żywem drganiem czoła i brwi, odpowiedział:
— Osobiście przedstawiam przykład zasmucający.. Tamtejsze moje majątki są dla mnie stracone...
— Wiem o tem, ale to co innego! — zawołał Korczyński. — Pan z urodzenia byłeś wielkim panem... No, a to... tamto?... Obciąłbym coś wiedzieć o obywatelstwie średniem, takiem, naprzykład, jak ja, siedzącem na morgach ziemi kilkuset, tysiącu...
Światowemu i do wszystkiego przyzwyczajonemu człowiekowi odpowiedzi na pytania wszelkie zupełnie zabraknąć nie mogło: począł więc opowiadać o finansowym i gospodarskim stanie średnich majętności ziemskich nad Słuczą położonych, a czy opowiadał dokładnie lub niedokładnie, prawdziwie czy nieprawdziwie, o to widocznie nie dbał... Nie zajmował się tem bardzo żywo, może uważał to sprawozdanie za próżną dla siebie fatygę. Ale mówił płynnie, do wykwintnej polszczyzny mieszając trochę francuzkich wyrazów. W pewnych odstępach czasu zręcznie i grzecznie tłumił nerwowe poziewanie.
Zdala od okna, w przyciemnionym nieco rogu pokoju, prowadzono inną, znacznie cichszą, rozmowę. Kirło, ku gospodyni domu pochylony, mówił do niej półgłosem, naprzód z wyrazem ubolewania, a potem tak jowialnej żartobliwości, że na koralowe jej usta zwolna powracał uśmiech. Z wdzięcznem na sąsiada spojrzeniem, wyrzekła:
— Pan zawsze pocieszyć i rozweselić mię musisz... O! gdyby mi pana jeszcze zabrakło...
— Poco ma zabraknąć? — oburzył się Kirło, — kiedy już tyle lat...
Ukośne wejrzenie rzucił na pana domu, bardzo w tej chwili najętego rozmową z Różycem. Potem szare, błyszczące oczka jego