Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 073.jpeg

Ta strona została przepisana.

wpiły się w delikatne policzki pani Emilii, a koścista ręka posuwała się zwolna ku jej ręce, która, nakształt listka lilii, spoczywała, na zwojach jedwabiu.
— Biedna pani! — szepnął, — już ja dziś muszę coś takiego zrobić, żeby panią rozweselić...
Za oknami, na błękitnym Niemnie ciężkie rudle wciąż uderzały w wodę, wywołując pluski perlistych kaskad; lekki wiatr szumiał w klonach i mieszało się z nim fruwanie ptasich skrzydeł. Na przeciwległem wybrzeżu, w ciemnym borze, ludność wiejska zbierała pewno poziomki lub zioła, bo w głębi boru odzywały się nawoływania:
— Ha! ho! hej! hop! hop!
Jednocześnie z wnętrza domu, ale zdala, jakby znad sufitu, osłabione odległością, słyszeć się dało granie na skrzypcach. Chwilami rozpoznać można było, że w górnej części domu ktoś z wielką precyzyą i umiejętnością grał jakąś wielką i trudną kompozycyą muzyczną.
Kirle te skomplikowane i pracowicie wywoływane tony skrzypiec, jakby coś na pamięć przywiodły. Uśmiechnął się filuternie, dłonią po kolanie uderzył, wybiegł przez drzwi do salonu prowadzące, szczelnie je za sobą zamykając.
W jadalnej sali dokoła długiego stołu ciężko, choć żwawo, krzątała się Marta Korczyńska, która przed kilku zaledwie minutami wróciła ze swojej dalekiej przechadzki. Wielki słomiany jej kapelusz leżał na jednem z krzeseł, a głowa, z cienkiem warkoczykiem przymocowanym z tyłu wielkim grzebieniem, pilnie schylała się nad nakryciami, stwierdzając porządek ich i czystość. Przyrządzała sałaty i kompoty, przynosiła butelki z winem, co chwila wybiegała, a powróciwszy, z brzękiem kluczów otwierała szuflady kredensowej szafy i, urządzając, ustawiając, przyozdabiając wszystko, pantoflami, wyszytemi w czerwone róże, głośno klapała o podłogę.
Dopomagał jej w tem gospodarskiem zajęciu jeden tylko kredensowy chłopak, przyodziany porządnie i żwawy, ale niedorosły i ślepo tylko rozkazy jej spełniający.
Cztery wiorsty uszła dziś tam i napowrót, nie odpoczywała ani minuty, a nie znać było na niej strudzenia. Chrząkała, kaszlała, gderała i napędzała małego lokaja, a pomimo ciężkości chodu i pedantycznej dokładności, z jaką spełniała rzecz każdą, zwijała się tak prędko, że w niespełna kwadrans stół już był na dziesięć osób nakryty i wszystko do obiadu przygotowane. Chłopak chleb krajał, a Marta wkładała go do serwet, kiedy z dalszych pokojów wbiegła do jadalnej sali Teresa Plińska, w ręce klasnęła i z wybuchem radości zawołała:
— A! pani już tu, panno Marto! i wszystko do obiadu przygotowane! Jakże to dobrze! pani Emilia była bardzo niespokojną...
— I, niepotrzebnie! — ofuknęła stara panna; — niech swoich robótek i swojego słabego zdrowia patrzy, a co się tycze domu, już do mnie to należy...