Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 074.jpeg

Ta strona została przepisana.

— To nic — szeptała Teresa — ale ona zawsze o wszystko jest niespokojna. I teraz dostała globusa i zaczęła już dostawać migreny...
— Naturalnie! a poziewania jeszcze nie dostała?...
— Jeszcze nie, chwała Bogu! — zupełnie seryo, i nawet z rzetelną dla Nieba wdzięcznością, odparła towarzyszka pani Emilii.
— A Benedykt w domu?
— W domu, tam, z gośćmi i żoną... Znowu gniewał się,, że pani i Justynka piechotą poszłyście do kościoła. Mówił, że w święta konie są niezajęte...
— To niech odpoczywają, a jak odpoczną, lepiej się potem do gospodarstwa zdadzą... Wieczna głupota... Czy to my księżniczki, żebyśmy pieszo chodzić nie mogły? Uf! nie mogę!
Kaszel ją porwał, ale trwał krótko, bo wstrzymywała się też z całej siły, i nagła myśl jakaś piorunem, zda się, uderzyła o całą jej istotę. Głośno klasnęła rękami i do okna poskoczyła.
— A dzieci jak niema tak niema! — zawołała.
Teresa tymczasem liczyła na stole nakrycia.
— Na dziesięć osób, jak mamę kocham, na dziesięć osób nakryto! — zawołała. — Czy więcej gości dziś przyjedzie? bo nas domowych sześć, a dwóch panów — to ośm... a tu na dziesięć... czy kto jeszcze przyjedzie?
— Dwóch konkurentów do ciebie przyjedzie! — z gniewną ironią krzyknęła Marta. — Alboż mało naczekałaś się jeszcze na nich?... No, to trzech będziesz miała odrazu! Pan Różyc już jest, a dwóch jeszcze przyjedzie...
Zaczęła śmiać się tak, aż łzy nabiegły do szyderskich, ognistych jej oczu. Teresa, zarumieniona trochę, dobrodusznie w twarz jej patrzała.
— Co też pani wygaduje! Pan Różyc... gdzie-by on tam mógł.. — taki wielki pan.. choć, doprawdy, tak jakoś patrzał... ej! oni wszyscy tacy... ci mężczyźni... Ale, naprawdę, kto więcej przyjedzie?... Moja droga pani, proszę mi powiedzieć: kto przyjedzie?
I szczupłemi ramionami swojemi z dziecinną prawie pieszczotliwością, objąć usiłowała grubą kibić i cienką, żółtą szyję towarzyszki. Ale ona gwałtownie wyrwała się z jej objęć.
— A. dzieci! — krzyknęła. — Toż Wicio i Leonia powinny już od godziny być tutaj... Może choć na obiad nadjadą...
— A, prawda — z widocznem uczuciem rozczarowania szepnęła Teresa, — zapomniałam...
— Zapomniała... zapomniała... — gniewnie, ku szafie kredensowej idąc, zamruczała Marta. — Może i matka zapomniała także... o dzieciach zapomniała... Co im w głowie? Romanse i apteka... Wieczną głupota!... a dzieci jak niema tak niema!... O, Boże mój, Boże! Żeby tylko nie jaki wypadek... bo z temi kolejami żelaznemi wszystko być może...
Znowu stanęła twarzą ku oknu, głową ze sterczącym wielkim grzebieniem trzęsła, a pęk kluczów głośno dzwonił w jej ręku.