Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 075.jpeg

Ta strona została przepisana.

W tejże chwili za przymkniętemi drzwiami sali jadalnej dało się słyszeć szybkie ze wschodów zbieganie, potem szamotanie się jakieś, mocowanie, dwa głosy męzkie, z których jeden zdawał się o coś nalegać, a drugi od czegoś wypraszać... Struna jakaś kilka razy brzęknęła... nakoniec, dalej już, w głębi domu, wybuchnął głośny śmiech Kirły... Marta, zapatrzona w szlak drogi zza rozwartej bramy dziedzińca widzialny, na szczególny hałas ten nie zwróciła uwagi; ale Teresa rzuciła się ku drzwiom i naprzód przez nie ciekawie głowę wychyliła, a potem, z cienkim i uszczęśliwionym chichotem, drobnym swoim, dziewczęcym krokiem, przez sień i salon pobiegła. W głębi salonu drzwi od pokoju pani Emilii otworzyły się głośno i zjawił się w nich Kirło, śmiejący się i ciągnący za sobą kogoś bardzo pociesznie w samej rzeczy wyglądającego. Był to staruszek średniego wzrostu, ale tuszy dobrej i w środku figury szczególnie wydatnie zaokrąglonej, z okrągłą też, białemi jak mleko wąsami ozdobioną twarzą. Wśród tej twarzy pulchne, rumiane usta uśmiechały się teraz z pełną pomieszania dobrodusznością, a błękitne jak turkusy oczy patrzały z wyrazem wstydu i zalęknienia. To zmieszanie i zalęknienie źródło swoje mieć musiało w ubiorze bardzo niestarannym, bo składającym się tylko z szerokiego, z kwiecistej materyi sporządzonego, szlafroka. Jedną ręką trzymając smyczek i zarazem powstrzymując od rozchylenia się poły szlafroka, drugą ten białowłosy i łagodny starzec przyciskał do piersi skrzypce. Przytem, broniąc się przeważnej sile, która go naprzód pociągała, usiłował wciąż cofać się i ramię swoje z dłoni Kirły wyrwać.
— Puść mnie pan... — szeptał i wykrzykiwał głośno, — jakże można?... Przy damach... w szlafroku...
Ale Kirło wciągnął go do pokoju, przyczem, do Różyca zwrócony, perorować zaczął:
— Przedstawiam nowemu sąsiadowi naszemu najznakomitszego muzyka okolicy naszej... przepraszam! Litwy... a może i Europy... Zaniedbany ubiór jego przebaczą mu nawet damy, jako artyście... Od urodzenia podobno aż do dnia dzisiejszego pracuje nad muzyką... Majątek, panie, przepracował... Ależ gra za to... gra...
— Puść mnie pan... przy damach... przy nieznajomym człowieku... — wypraszał się i, w celu wyrwania się, nowe, a coraz śmieszniejsze, wysilenia czynił staruszek.
Nieznajomy człowiek, czyli Różyc, ze zdumieniem na tę scenę patrzył, i nie tylko nie śmiał się, lecz delikatne wargi jego przybrały wyraz niesmaku. Korczyński, snadź oswojony z dobrym humorem Kirły i jego objawami, spoglądał przez okno na klony i rzekę; p. Emilia i Teresa śmiały się: pierwsza cichutko i z niejakiem zawstydzeniem, druga głośno i z rozkoszą. Kirło, zachęcony powodzeniem wobec dam, a na obecnych mężczyzn nie zważając, z komicznemi gestami i minami, dalej prawić zaczynał:
— Idę sobie na górę, aby naszego kochanego artystę odwiedzić... słyszę: gra! Dobrze, myślę, niechże przyjdzie zagrać dla