Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 076.jpeg

Ta strona została przepisana.

nas... Wymawia się, że nie ubrany... Co tam! tem lepiej; artyści podobno, panie, zawsze nieubrani i nieumyci...
Wtem zza pleców szamocącego się i już widocznie udręczonego starca wysunęła się młoda kobieta, w czarnej sukni, wybornie uwydatniającej jej silną i zgrabną kibić. Wyprostowana była i głowę otoczoną czarnym warkoczem podnosiła wysoko. Wśród śmiałej twarzy szare jej oczy wydawały się teraz prawie czarnemi i w twarz Kirły cisnęły płomienie gniewne.
Nie spojrzawszy na nikogo z obecnych, zwróciła się ku otwartym drzwiom salonu i zawołała głośno:
— Mars! Mars!
Na to wołanie zjawił się w progu pies myśliwski, ulubieniec pana domu, wielki czarny ponter. Kobieta krótkim gestem ukazała go Kirle.
— Oto jest Mars — rzekła; — wybornie umie on — warować, aportować i przez kij skakać... Zawołałam go tu dla zabawy z panem!
Głos jej trochę drżał, usta zbladły i z oczu znowu trysnęły płomienie. Powoli jednak i łagodnie ujęła ramię starca.
— Chodź, ojcze! — rzekła.
Kiedy wyprostowana, z podniesioną głową i bladym, lecz niezmąconym, profilem, prowadziła przez wielki salon siwowłosego, trochę przygarbionego i skrzypce swoje do piersi przyciskającego starca, przypomnieć mogła Antygonę...
— Wspaniała! — zza binokli swoich, ścigając ją spojrzeniem, szepnął Różyc.
Kirło nie zmieszał się ani na chwilę i z nowym grymasem.szeptał do ucha Teresy coś, od czego rumieniła się i najmilszym uśmiechem rozjaśniała jej twarz okrągła, w owalną ramę chusteczki ujęta. Korczyński motał wąs na palec, i parę razy, do siebie więcej niż do innych, przemówił:
— Dzieci niema! dziwna rzecz! dzieci niema...
Różyc nie mógł długo w osamotnieniu zostawać gospodyni domu. Więc też z wyrazem współczucia zapytał jej: czy na nerwy przeważnie choruje? — a otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, z żywszą jeszcze sympatyą mówić zaczął o gólnem teraz usposobieniu do chorób nerwowych i trudności znalezienia na nie radykalnego lekarstwa.
— Co do mnie — rzekł — znam jednę tylko paliatywę, która niechybnie o wczesną śmierć przyprawia, ale chwilowo przynajmniej zaspokaja potrzebę wrażeń i daje zapomnienie... o wszystkiem...
Pani Emilia jak do modlitwy ręce złożyła.
— O, cóż to jest? — zawołała.
— Morfina, — z niedbałym uśmiechem szepnął gość.
Ze zniechęceniem ręką skinęła.
— Nie, — rzekła zcicha; — mnie się zdaje, że jedynem lekarstwem pewnem byłoby zadowolenie wyższych potrzeb istoty naszej, potrzeb serca... wyobraźni... szlachetnych gustów... Ale któż jest