Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 077.jpeg

Ta strona została przepisana.

tak szczęśliwy, aby mógł spełniać wszystkie marzenia swoje, aby dysonanse życia nie zatruwały mu ducha i ciała?..
— Bywają ludzie, którzy spełniają wszystkie swoje marzenia i od zbytku tego szczęścia... stają się nieszczęśliwymi... — z ledwie dostrzegalną ironią odparł gość.
Znowu się drzwi od salonu otworzyły z łoskotem i zjawiła się w nich na oka mgnienie wielka postać Marty.
— Dzieci jadą! dzieci.... jadą!... — krzyknęła grubym, ochrypłym głosem i wnet jak wicher rzuciła się w kierunku sieni.
W uszach obecnych zabrzmiał tylko głos jej, jakąś ogromną radością nabrzmiały, a w oczach wionęły końce mantyli i zamigotały czerwone róże pantofli.
Korczyński, jakby wybuchem jakiejś palnej materyi z krzesła poderwany, dwoma krokami przesadził pokój i zniknął. Pani Emilia bardzo powoli podniosła się z szezląga.
— Tereniu, droga moja... dajże mi płaszcz, rękawiczki, chustkę na głowę...
Teresa, w kilku fertycznych podskokach, podała żądane przedmioty i do przywdziania ich dopomogła. Petem zaczęła sama obwijać się ciepłym szalem, wsuwać na ręce trochę podarte rękawiczki, zawiązywać na głowie włóczkową chustkę.
Pani Emila postąpiła parę kroków.
— Tak, doprawdy, osłabiona dziś jestem — zcicha zaczęła, — że nie wiem... czy zdołam wyjść na spotkanie moich dzieci...
Ręce jej, wspierające się o stół, drżały, i słychać było niemal przyśpieszone bicie jej serca. Nie udawała: była istotnie bardzo zdenerwowaną i słabą.
Kirło pośpieszył z podaniem jej ramienia. Wsparta na niem, szła przez salon jak wiotka trzcina, chwiejąc się prawie i z szelestem ciągnąc za sobą zwój jedwabiu.
Wkrótce na ganku utworzyła się grupa osób, na której czele stał Korczyński, do niepoznania prawie zmieniony, bez śladu uprzedniej ponurości w błyszczących oczach, prawie bez zmarszczek na czole, z uśmiechem radości pod długim i w dół opuszczającym się wąsem. Na zapadłe policzki tuż za nim stojącej Marty wybiły się okrągłe, ogniste rumieńce; źrenice jej, patrzące na drogę, śród której widać było szybko ku bramie zbliżający się punkt czarny, przygasły i zwilgotniały. Zwiędłemi, uśmiechającemi się usty cichutko szeptała:
— Aniołki! koteczki! robaczki moje!
Każdy-by odgadł, że ci, których tu witać miano, rzucą się naprzód w objęcia tych dwojga ludzi. W głębi ganku, u samych drzwi wchodowych, Teresa z pomocą Kirły ustawiała przyniesiony z salonu fotel, na który wnet bezwładnie opuściła się pani Emilia. Do Teresy szepnęła:
— Trochę laurowych kropli, moja Tereniu...
A do Kirły:
— Wróć pan do pana Różyca... niepodobna przecież, aby zostawał sam jeden...