Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 078.jpeg

Ta strona została przepisana.

Po kilku minutach przed ganek zajechała czterokonna bryczka, z której razem prawie wyskoczyło dwoje młodziutkich ludzi: wysmukły, złotowłosy chłopak i niedorosła zgrabna panienka. Wybuchnęły pocałunki i zapytania; głosy zmieszały się... Słychać było huczenie Marty, śmiech podlotka, szybką mowę młodzieńca, spazmatyczne łkania pani Emilii, piskliwe wykrzyki Teresy, przyzywającej pomocy służących dla odprowadzenia pani do pokoju.
Różyc i Kirło z roztargnieniem przypatrywali się tej scenie przez jedno z okien domu. Mało ich ona obchodziła.
Nagle Różyc, twarz od okna odwracając, zapytał:
— Któż to jest ta panna Orzelska?
Kirło wybuchnął śmiechem.
— Oho! wpadła panu w oczko, co? Nieszpetna, co prawda, ale dla mnie niesympatyczna... zimna... rubaszna... oryginalna...
Wzruszył ramionami i usta wydął.
— Gusta są różne — flegmatycznie odparł młody pan i malutką piłką począł bardzo uważnie robić coś około swoich pięknych paznogci.
— Biedna? bez posagu? — zapytał po krótkiej chwili.
— Pięć tysięcy ma na procencie u pana Benedykta... cóż to za posag!... Wcale posagu nie ma... a dumna przytem jak księżniczka i zła jak szerszeń...
— Zauważyłem to właśnie przed chwilą... — odparł p. Różyc.
Ironiczny trochę uśmiech przebiegł mu po cienkich ustach.
— Z temperamentem dziewczyna... — dodał.
Kirło błyszczącemi, świdrującemi oczkami uważnie mu w twarz popatrzał.
— Ej! nie zapalaj się pan tak prędko! — zawołał. — Temperament! temperament! Był, ale już wywietrzał..
Czarne wązkie brwi młodego pana silniej niż zwykle drgnęły, a drgnienie to udzieliło się czołu i przebiegło skórę czaszki, aż pod przerzedzonemi i ufryzowanemi włosami. Zupełnie jednak obojętnym, a nawet żartobliwym, głosem zapytał:
— Coż tam takiego było?
Kirło znów stał się filuternym.
— Pamiętasz pan Zygmunta Korczyńskiego? tego malarza... którego spotkaliśmy u Darzeckich?...
— Pamiętam, wcale przyzwoity człowiek i podobno nie bez talentu... Zona jego ładna, mała blondynka... Cóż więc?
— No... on i panna Justyna...
— Romans?... — dorzucił pan.
— I jaki! — wybuchnął Kirło.
— Już z żonatym?
— Ale gdzież tam!... od dzieciństwa prawie... jak zwykle pomiędzy kuzynkami...
— A! dlaczegóż więc?...
— Dlaczego nie pobrali się? Ależ i mowy o tem być nie mogło... Familia... i on sam...