Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 079.jpeg

Ta strona została przepisana.

Dłużej rozmawiać nie mogli, bo towarzystwo całe z ganku wchodziło już do sieni i zaraz wejść miało do salonu.
Tymczasem po wschodach, niegdyś politurowanych i ozdobnych, dziś tylko czystych i całych, Justyna wprowadziła ojca do górnej części domu, gdzie pośród obszernego strychu urządzony był wązki korytarz, z dwoma, naprzeciw siebie otwierającemi się, pokojami. Jeden z tych pokojów należał do Ignacego Orzelskiego i był zarazem sypialnią nocujących tu czasem gości. Justyna opuściła ramię ojca i, wyjąwszy mu z rąk skrzypce, umieściła je w stojącem na stole podługowatem pudle. Czyniąc to, zcicha i trochę szorstko rzekła:
— Dlaczego, ojcze, pozwalasz zawsze temu panu żartować z siebie?
Urwała i uczyniła ręką gest zniechęcenia.
— Poco ja to mówię! Tyle już razy prosiłam... przekładałam... Nic nie pomaga... i... nic nie pomoże!...
Wzięła dzbanek stojący w kącie pokoju i zaczęła wody do miednicy nalewać. Stary, w roztwartym szlafroku i zupełnym zresztą negliżu, stał na środku pokoju, zakłopotany trochę i z jednostajnym wciąż, dobrodusznym uśmiechem na ustach.
— Widzisz, moja Justysiu — zaczął, — żebyś ty wiedziała, jak to trudno... zresztą... cóż to szkodzi!
— O! — zawołała — właśnie pragnęłabym, aby ojciec uczuł...
Umilkła znowu, zawiesiła ręcznik obok miednicy i na jednym ze stołów ustawiła małe lusterko. Stary tymczasem drobnemi krokami zbliżył się do skrzypiec i już je z pudła wyjmować zaczął. Justyna delikatnie i powoli instrument znowu na uprzedniem miejscu złożyła.
— Trzeba się ubierać, ojcze! zaraz zawołają do stołu...
— A! do stołu! — powtórzył stary. — Dobrze... dobrze... bo już i głodny jestem... A niewiesz tam czasem, co na obiad będzie?...
— Nie wiem, — odpowiedziała i ułożyła obok lusterka wszystkie przybory do golenia się i czesania służące.
— Wszystko gotowe, ojcze...
Stary nie ruszał się i z ukosa na skrzypce spoglądał.
— A może-bym ja trochę jeszcze pograł?
— A obiad? — zapytała Justyna.
— A, prawda... obiad! Pewno dziś co smacznego dadzą, bo goście są... Pytałem się nawet panny Marty z samego rana: co tam na obiad będzie? ale czy ona kiedy po ludzku do kogo przemówi! Burknęła... chrząknęła... czchnęła i na dół poleciała... wypiłem więc tylko kawę z sucharkami i troszkę szynki zjadłem, a już na dół nie chciało się chodzić... grałem sobie... Szynki w tym roku doskonale urządziła... i sucharki jej zawsze doskonałe... w ustach topnieją... caca!
Powoli, leniwie usiadł przed lusterkiem i zabrał się do robienia toalety. Justyna prędko i zręcznie czyściła miotełką surdut ojca. Stary zachmurzył się.