Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 083.jpeg

Ta strona została przepisana.

nich szkół średnich, wysłał do wyższych zakładów naukowych. Poco? dlaczego? Nie mieliż odziedziczyć po nim znacznego obszaru pięknej i żyznej ziemi, na którym żyć i panować będą mogli, jak panowali i żyli przodkowie? Nie byliż szlachcicami, obywatelskimi synami? nie mieliż zatem, z prawa urodzenia, z przysługującego im stanu, z położenia w święcie — punktu wyjścia dla spokojnego życia?
Nie wszyscy postępkowi Korczyńskiego nadawali nazwę dziwactwa: byli i tacy, którzy czynili to samo; poważna jednak większość wzruszała ramionami. Gdyby wtedy, w cienie blizkiej przyszłości zajrzał był wróżbiarz jaki, na całe gardło, na cały świat-by się zaśmiał z tych dumnych, ufnych, takich pewnych! Korczyński wróżbiarzem nie był i wszystkiego, co w blizkiej przyszłości stać się miało, nie przewidywał; tak dalece nie przewidywał, że gdyby ktokolwiek rozwinął był przed nim obraz przeznaczeń jego synów, albo-by uniósł się zgrozą i rozpaczą, albo-by śmiał się na całe gardło, krzycząc: „To niepodobna!“ Jednak, dzięki temu promieniowi światła, który niegdyś do jego głowy, z wielkiego ogniska wniknął, część przyszłości przewidywał on i rozumiał; rozumiał, że prędzej lub później, może wcale prędko, praca niewolnicza stanie się pracą wolną i równiejszemi działami rozpadnie się pomiędzy ludzi. Wtedy życie jego synów, pospołu z życiem całego ogółu przelane w formę nową, potrzebować będzie innych narzędzi. Może też pragnął, aby synowie jego zażyli tych samych rozkoszy nauki, koleżeństwa, zaostrzania wzroku przez szerokość dostrzeganych widnokręgów, których on sam w młodości swojej zażywał. Może jeszcze cień nadchodzącej przyszłości dotykał czasem jego głowy, bo na przełożenia i żarty sąsiadów z namarszczonem czołem odpowiadał:
— Na wszelki wypadek! Na wszelki wypadek!
Nakoniec w te starania byłego ucznia akademii wileńskiej o dobre przygotowanie synów do życia wchodziła też i rachuba. Nie mieli oni być tak bogatymi, jak się to na pozór wydawać mogło. Z obszaru posiadanej ziemi Stanisław Korczyński należał do średnio zamożnych obywateli. Potem, już przez sposób życia powściągliwy i nieco nad inne pracowitszy, z możliwie najmniejszą na owe czasy krzywdą ludzką, do dziedzicznego swego Korczyna dokupił drugi, równej wartości, folwark. W całości swej stanowiło to fortunę wcale piękną, która jednak, na cztery części rozdzielona — bo oprócz synów Korczyński miał jeszcze córkę, — tych, którzy posiąść ją mieli, bogatymi uczynić nie mogła. W myśli swej Korczyński przeznaczał ojczysty Korczyn najmłodszemu z synów, Benedyktowi, najstarszego, Andrzeja, na folwarku nabytym osadzał, i na tych dwóch braci wkładał obowiązek wyposażenia siostry i średniego brata, Dominika, który w dalekiem wielkiem mieście studyował nauki prawne.
Benedykt skończył szkołę agronomiczną i wrócił do swojego Korczyna. Matki nie miał już oddawna; ojciec mu zmarł przed kilku laty; siostra była zamężną. W zamian mniej niż o dwie mile