Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem 085.jpeg

Ta strona została przepisana.

cem w grubem obuwiu i surducie z domowego sukna, który śmiał się tak głośno, że aż się po całym domu rozlegało, z błękitnych oczu iskry sypał, potężnym barytonem tysiąc pieśni śpiewać umiał, przynosił dla niej, do ogromnych mioteł podobne, bukiety polnych kwiatów, a gdy obok niej, przy obiedzie lub wieczerzy siadał, rumienił się tak, że aż uszy stawały mu w ogniu, jak czerwone maki.
Brat Anzelma znowu, Jerzy, przyjaźnią bardzo szczególną połączył się z najstarszym Korczyńskim. Szczególną była ta przyjaźń wobec różnic w wykształceniu i przyzwyczajeniach dwu tych ludzi. Andrzej był synem obywatelskim, w dostatkach wzrosłym, w szkołach wykształconym, z najbogatszą w okolicy dziedziczką ożenionym, a przez to ożenienie i osobisty majątek swój bogatym. Jerzy posiadał zagrodę, mającą około 20-tu morgów przestrzeni, w szkole żadnej nie był, ziemię swoję własnemi rękami uprawiał. Zkądinąd łączyło ich niejakie podobieństwo położeń; obaj, nie wiele więcej nad lat trzydzieści mający, posiadali już rodziny. Mały Zygmunt Korczyński i Janek Bohatyrowicz byli rówiennikami. I inne jeszcze, głębokie podobieństwa zachodzić musiały pomiędzy tymi ludźmi, tak z wielu względów różnymi, gdyż odkąd poznali się z sobą, to jest, odkąd bracia Korczyńscy, w nizkich drzwiach pochylając wysokie swoje postacie, po raz pierwszy weszli do chaty braci Bohatyrowiczów, Andrzeja i Jerzego zawsze prawie widywano razem. Razem na długie rozmowy wychodzili w szerokie póła, razem szli polować na dzikie kaczki i bekasy, razem rybackiem czółnem pływali po Niemnie ku odalonym wsiom i miasteczkom razem niekiedy czytali, razem...
Benedykt, wysmukły wtedy, szczupły, z twarzą przez długie przesiadywanie na ławach szkolnych trochę wychudzoną, więcej jeszcze do studenta niż do osiadłego obywatela podobny, przyjmował i gościł w domu swoim braci i sąsiadów; z poważnymi krewnymi, którzy do młodych Korczyńskich przyjeżdżali pełni przestróg i upomnień, staczał zażarte dysputy... Gorączką, gwarem, zapałem zleciały mu te dwa lata!
Wszystko to po upływie pewnego czasu wydawać się mogło snem napełnionym widzeniami prawie nadprzyrodzonemi: tak niezmiernie innem było to, co nastąpiło po nim... Kiedy Benedykt obudził się z tego snu swojej pierwszej młodości, spostrzegł przedewszystkiem, że zabrakło mu obu braci. Andrzej Korczyński razem z przyjacielem swoim, Jerzym Bohatyrowiczem zniknął ze świata, a wnet po ich zniknięciu jedno z korczyńskich uroczysk nazwę swoję zmieniło. W uroczysku tem znajdował się ów bór zaniemeński, który miał około dziesięciu włók rozległości, a z którym łączyły się obszerne lasy, do Andrzeja i kilku sąsiadów jego należące. Dotąd, z powodu porastających je sosen i jodeł, zwało się ono Swierkowem: teraz powszechnie i we wszystkich warstwach ludności nazywać je zaczęto Mogiłą. Kto pierwszy nowej tej nazwy użył i jakie były pobudki, które ją rozpowszechniły? — trudno powiedzieć; lecz, utrwalona w okolicznej mowie, była ona jedynym gro-